sobota, 28 lutego 2015

{02}„Nienawidzę Cię”



„Nie mogę uwierzyć, że mnie zawiodłaś
Ale dowodem jest ten ból”
-Sam Smith


Moje ciało było niczym roślina w kompoście - słabe i niezdolne do najmniejszego ruchu. Całą złość z wydarzeń w szpitalu, odbił na mnie. Znów czułam się brudna, leżąc pod szarą kołdrą. On poszedł do siebie dzięki czemu, wraz ze łzami, wypłynęła mała część emocji, które kłębiły się w zakamarku mojego umysłu.
Wzięłam głębszy oddech, wycierając piąstką ślady gorzkiego rozżalenia na moim policzku. Delikatnie przewróciłam się na plecy, spoglądając w okno. Co prawda były na nim tylko gwiazdy, ale ten widok był chwilowym odetchnięciem. Jak bardzo chciałabym być tą gwiazdą. Świecącą, jak złoto, każdej nocy, nieporównywalnie piękną i wolną. Wolną. Wolną, aby samej dokonywać wyboru, kiedy spaść, aby inna dziewczyna w oknie w czas pomyślała życzenie. Wolną, aby oddalić ból w klatce piersiowej, który powoli utrudniał mi oddychanie. Wolną, aby zaznać innego życia. Wolną, aby zakochać się bez pamięci w wymarzonym mężczyźnie, wziąć z nim bajeczny ślub i planować dużą ilość pociech, które każdego dnia będą dawać nam powód do dumy, i których będą zazdrościć znajomi, kiedy będziemy spotykać się na sobotniej herbatce. Wolną, aby cieszyć się z każdej chwili, każdej najmniejszej i mało znaczącej rzeczy, jak rozkwitnięty w ogrodzie tulipan, jak kolejna fala morza, czy motyl ukazujący kolorowe piękno swoich skrzydeł. Aż w końcu ... Wolną, aby żyć. 
Przełknąwszy ostry posmak żółci, stwierdziłam, że nigdy nie będzie dane mi być tą gwiazdą, nawet na ułamek chwili. Z zawiedzeniem, powoli wstałam, próbując zapomnieć o bólu, który dawał o sobie znak przy każdym ruchu, który zrobiłam, aby wstać z łóżka. Miękki dywan łaskotał moje zdrętwiałe z zimna, stopy. Wokół niego, niedbale leżały wszystkie części mojej garderoby, przez co znów poczułam się, jak nic niewarty śmieć. 
Sięgnęłam po sprany koc i zarzuciłam go na ramiona, szczelnie się otulając. Powolnie podeszłam do drzwi, ciągnąc za pozłacaną klamkę, która nie wyglądała już tak pięknie, jak kiedyś. 
Na paluszkach udałam się do łazienki, słysząc tylko oddalające się głośne chrapanie. Zamykając za sobą drzwi, weszłam do pomieszczenia. Starając się unikać spojrzeń w lustro, napuściłam wody do małej wanny, wlewając do niego kokosowy płyn do kąpieli, który należał do mamy. Kiedy odkładałam go na swoje miejsce, zdałam sobie, jak bardzo  piekący płyn chce wydostać się z moich oczu. Aby temu zapobiec, weszłam do wanny, zanurzając się w wodzie po samą brodę. Ciepła ciecz otuliła swoją aksamitnością moje obolałe ciało. Nawet przez nią mogłam dostrzec czerwone ślady, które za kilka godzin staną się bordowymi siniakami, powstającymi pod siłą, z jaką wykonywał obrzydliwe ruchy, wykorzystując moje narządy. 
Zamknęłam oczy, próbując wyrzucić te okropne obrazy, napływające do mojego mózgu. Z kolejnym upływem minut, moje mięśnie rozluźniały się , a bolesność znikała. Znikała, ale nie z serca, które martwiło się o mamę. Przez cała drogę powrotną, karciłam się w myślach za swoje zachowanie. Nie powinnam zostawiać mamy nawet ze strachem przed ojcem. Ale obiecała mi i ta obietnica pozwoliła mi na spokojne wyjście. Obiecała, że będzie, że zostanie i rano jeszcze raz porozmawiamy. 
Głęboko oddychając, przesunęłam ręką białą pianę, utworzoną na przeźroczystej wodzie. Małe obłoczki pękały, wydając charakterystyczny cichy szmer. Tęsknota i wyrzuty sumienia zaczęły kierować moim mózgiem, wydając tylko jedno polecenie „Musisz do niej iść, póki ON śpi”. Narząd umieszczony w mojej głowie i serce zawsze były skore do współpracy i nigdy nie stawały przeciwko sobie. Były zgodne, jak zegar ze wskazówkami. Gdyby nie trzymały się razem, nie otrzymałyby pożądanego efektu. 
Uważając, aby się nie potknąć, wyszłam z wanny, wycierając pozostałe kropelki wody, w sztywny od częstego prania, ręcznik. Nawet po tak długiej kąpieli nie czułam się czysta. Jego lepiące się dłonie nadal znaczyły gorącą ścieżkę pomiędzy moimi nogami i szyją, którą uwielbiał ściskać, abym nie mogła wydać z siebie ani jednego krzyku, by czasem nie obudził sąsiadów. Nawet nie wiem, czy chciałabym, aby zastali mnie w tak ohydnej sytuacji. To końca życia byłabym popychadłem, nie mówiąc już o tym, co byłoby, gdyby dowiedziała się prasa o moim wieloletnim koszmarze. W taki sposób nigdy nie chciałabym zdobyć kariery.
Stając na palcach, sięgnęłam do półki, gdzie mama miała w zwyczaju układać w równą kostkę, odświeżone ubrania, które trzeba było jeszcze uprasować. Założyłam na siebie świeży komplet bielizny, składający się z białego staniczka, wykończonego fioletową koronką oraz różowe majteczki z typowo dziecięcym wzorem. Nie miałam czasu, pozwolenia ani pieniędzy na zmianę garderoby wraz z dorastaniem.
Przelotnie spojrzałam w lustro, kiedy wciągałam czarne rurki na swoje chude nogi. Kiedy zakończyłam tą czynność stanęłam wyprostowana przed szklaną powierzchnią, odbijającą sylwetkę nieszczęśliwej dziewczyny, co w stu procentach się zgadzało. Żyłam i wegetowałam tylko dla mamy, bo ona zastępowała mi przyjaciół i pozwalała płakać w swój rękaw, niekiedy nawet przez całą noc.
Mój wzrok spoczął na twarzy. Miałam  worki pod oczami, które były opuchnięte od płaczu, policzki wyraźnie zarysowywały swoje krawędzie przez utracenie kolejnych 3 kilogramów w ciągu ostatnich trzech tygodni, a usta były wysuszone i pozbawione malinowego koloru. Nigdy wcześniej nie wyglądałam tak okropnie. Skrupulatnie oglądając każdy skrawek siebie, zdałam sobie sprawę, dlaczego nigdy nie miałam chłopaka, a mój wygląd, właśnie to potwierdzał. Jeśli udałabym się na jaki kolwiek casting, bez zawahania dostałabym rolę w horrorze.
Widok w lustrze spowodował kolejny odruch wymiotny, który zatrzymał się w gardle. Nie mogłam dłużej na siebie patrzeć, dlatego szybko założyłam ciemną bluzkę z krótkim rękawem oraz szarą bluzę, i wyszłam z łazienki. Na korytarzu było duszno i można było wyczuć alkohol. Skrzywiłam się, ukazując swoje zniesmaczenie i udałam się do kuchni. Panował tam bałagan złożony z brudnych naczyń, zostawionych po obiedzie. Wiedząc, że to może obudzić tego pijanego bydlaka, zachowałam tą czynność na później i założyłam pikowaną kurtkę, otulając się jedwabnym szalem mamy, który dostałam na 18-ste urodziny.
Poprawiając lekko włosy, wyszłam z mieszkania, bezdźwięcznie zamykając mieszkanie. Przeszłam obok drzwi prowadzących do domów sąsiadów, znajdując się na schodach. Mieliśmy tu windę, ale od kilku lat każdy boi się nią jeździć ze względu na zły stan techniczny w jakim się znajdowała. Dozorca woli zajmować się oglądaniem filmów dla dorosłych niż opiekowanie się osiedlem, które zostało mu powierzone.
Zbiegłam ze schodów, omijając co drugi stopień, co było moją tradycją odkąd skończyłam 11 lat. Klatka schodowa nie należała do najprzyjemniejszych miejsc. Śmierdziało tu dymem papierosowym, a na ścianach były wielkie, kolorowe obrazy, połączone z niecenzuralnymi słowami, które wykonali chłopcy oraz dziewczęta, przeżywający swój młodzieńczy bunt. Ja nie wiedziałam co to dokładnie miało oznaczać. Byłam podporządkowana ojcu.
W mgnieniu oka, znalazłam się na zewnątrz, gdzie panował chłód, który współpracował z lekkim wiatrem. Zapięłam swoją kurtkę pod samą szyję i wolnym krokiem udałam się w stronę stacji metra, poprzez nie oświetlone uliczki, które również olewał pracujący dozorca. Owszem, bywało tu niebezpiecznie, szczególnie o północy, ale chęć zobaczenia mamy, definiowała nad moim strachem.
Palce moich dłoni zdrętwiały, więc schowałam je do kieszeni kurki, próbując je ogrzać. Przeszłam przez niewielki plac zabaw, a następnie obok przystanku autobusowego i wjazdu na osiedle. Stacja, do której zmierzałam, była coraz bliżej, a ulice stawały się coraz bardziej oświetlone. Kilka osób mijało mnie z obojętnym wyrazem twarzy, dzierżąc w dłoni po małej siatce z Biedronki.
Oprócz mnie, na metro czekało kilka osób ubranych w ciemne, długie płaszcze. Jestem pewna, że tylko ja nie miałam biletu i wandalistycznie przeskakiwałam przez bramki, które umożliwiały NORMALNE przejście dopiero po zeskanowaniu biletu, na który nie było mnie stać. Na peronie zrobiło się głośno przez nadjeżdżający pojazd. Szczelniej objęłam ramionami swoje ciało, aby tak kruche nie upadło, kiedy hamujące metro zajechało na peron wraz z mocnym podmuchem wiatru. Weszłam do środka, gdzie zajęłam miejsce w samym kącie przedziału, z dala od innych jadących. Przez ojca przestałam ufać każdej osobie, którą spotkałam, bojąc się, że ona skrzywdzi mnie tak samo jak on. Mała dziewczynka, siedząca na kolanach u mamy, bacznie mi się przyglądała, przez co poczułam się nieswojo. Na głowę założyłam kaptur i skupiłam się na czubkach moich znoszonych trampek. Nie zwracałam uwagi na to kto wychodzi, a kto wychodzi. Obserwowałam tylko pięknie wypolerowane szpilki lub lakierki, kiedy przechadzały się po przedziale, próbując znaleźć miejsce, z towarzyszącym im stukotem.
Cicha przestrzeń przedziału wypełniła się głosem maszynisty, po którym można było stwierdzić, ze ma skończone 40 lat. Odepchnęłam się od ściany, przygotowując do wyjścia. Podnosząc lekko głowę, chwyciłam się żółtej rurki, i wtedy obok siebie znów zobaczyłam tą dziewczynkę. Stała blisko mojej nogi i kurczowo trzymała się ręki matki. W jakimś calu przypominała mnie, kiedy w wieku 5 lat wychodziłam na miasto. Wtedy to wszystko było dla mnie wielkie, nieosiągalne i całkowicie nie do opisania. Teraz wiem, że to wszystko to bagno. Równie dobrze mogłabym mieszkać na wsi i codziennie wyrzucać odchody zwierząt, a może wtedy moje życie wyglądałoby inaczej, zważając chociażby na mentalność ludzi tam mieszkających, którego przykładem byli moi dziadkowie. Nigdy nie pomyśleliby, jak okropny i wyrachowany może być mój niezrównoważony psychicznie ojciec.
Niska blondyneczka uśmiechnęła się, nie będąc pewną, czy powinna to zrobić i lekko pomachała do mnie prawą rączką z małymi paluszkami, kiedy drzwi otworzyły się. Byłam zaskoczona tym gestem, dlatego czym prędzej wyszłam z metra i ruszyłam w stronę wyjścia, po chwili gubiąc ją w tłumie wraz z wysoką i ładnie pachnącą mamą, której woń perfum można było wyczuć w przedziale.
Ulice w centrum nie były tak straszne, jak na dzielnicy, w której mieszkam. Tutaj nie zdarzyło ci się potknąć o nierówny chodnik, tutaj nie musiałaś oglądać leżących śmieci, które w centrum, zastąpiły różno barwne kwiaty, i nie musiałaś martwić się, że ktoś może cię zaatakować, a następnego dnia wywieść do burdelu.
Budynek szpitala wojewódzkiego znajdował się niedaleko, więc po pięciu minutach spacerku, byłam na miejscu. Nie spodziewałam, że wrócę tu po trzech godzinach, kiedy z mamą umówiłyśmy się na rano. Lekko się uśmiechając, moje serca zabiło mocniej, kiedy o niej pomyślałam. Jedynie czego pragnęłam to położyć się i spokojnie usnąć w jej bezpiecznych ramionach, z których żadna siła nie dałaby rady mnie wyciągnąć. Poczuwszy nagły przypływ dobrej energii, pchnęłam ciężkie drzwi i ignorując obrzydliwy zapach, udałam się w stronę schodów, będąc zbyt podekscytowaną, aby czekać na windę, a później jeszcze odliczać minuty dopóki nie zatrzyma się na trzecim piętrze. Kiedy na nie dotarłam, miałam okropną zadyszkę. Moja kondycja nie była zbyt dobra, odkąd bezczelnie odebrane zostały mi lekcje WF-u, a pustka kaloryczna w moim żołądku, nie pomagała. Wchodząc na oddział postanowiłam, że najpierw przywitam się z mamą, a potem coś zjem.
W nocy było tu okropnie cicho, choć wizyty nie były zabronione, o ile nie zagłuszały ciszy nocnej innych pacjentów, którym wskazany był odpoczynek.,
-Jestem mam...- urwałam, kiedy moim oczom ukazało się puste łóżko i idealnie ułożona pościel, wyglądająca na świeżą. Dłonie, które trzymałam na klamce drzwi, zrobiły się wilgotne, kiedy moim ciałem zaczęła sterować czysta panika. „Tylko wzięli ją na badania”- powtarzałam w myślach, czując, jak powoli moje nogi zaczynają dygotać i robić się jak z waty. W żaden sposób nie chciałam dopuszczać do siebie myśli, że ona nie będzie mogła mnie zobaczyć, bo jej oczy zamknęły się na zawsze.
-Lily? -podskoczyłam wystraszona, kiedy nieznajoma ręka ulokowała się na moim ramieniu. Delikatnie odwróciłam się w stronę idealniej postury pielęgniarki. Zdziwiona moją nieoczekiwaną reakcją, zabrała rękę. Ukradkiem przyjrzałam się jej twarzy. Była piękną kobietą, czego nie można było powiedzieć o mnie, ale dziś wyraźna zmarszczka zaniepokojenia na jej czole, psuła jej nieskazitelny wygląd.
-Mamę zabrano na badania, prawda ? -zapytałam łamiącym się głosem. Pielęgniarka otworzyła usta, aby coś powiedzieć, jednak po chwili zrezygnowała ponownie je zamykając. Jej czekoladowe oczy zabłysły, a ciecz zamaskowała iskierki, które zazwyczaj się w nich znajdowały. - Przeniesiono ją ? - nie dawałam za wygraną. Kobieta spuściła głowę, ale doskonale widziałam ten smutek. Jej milczenie pozwoliło mi wszystko ułożyć do kupy. Oszołomiona zjechałam plecami po jasnej ścianie. Moje szeroko otwarte oczy, pozwoliły łzom wypłynąć na zewnątrz.
-Przykro mi. - wyszeptała prawie bezgłośnie patrząc na mnie z góry. - Zmarła zaraz po tym, jak wyszłaś.
-Obiecała, obiecała mi. - powtarzałam w amoku. Pierwszy raz tak bardzo mnie zawiodła.
-Nie możemy nic na to poradzić. - kobieta chciała się uśmiechnąć, lecz kiepsko jej to wyszło. Kucnęła, siadając na piętach, obok mnie. Chciała złapać moją dłoń, w geście pocieszenia, ale nie pozwoliłam jej na to, choć była mi bliska. Prawie, jak siostra.
-Powiedz, że to nieprawda. - spojrzałam na nią, nerwowo żując dolną wargę. Nie mogłam, nie chciałam, przyjąć do wiadomości, że to koniec, że ona nie żyje i zostałam tutaj sama.
-Lily. - szepnęła bezradnie. Szybko poderwałam się z podłogi i zaczęłam biec, aby jak najszybciej opuścić to miejsce, w myślach winiąc lekarzy, że to oni jej nie pomogli, choć wiedziałam, że to nieprawda. Kiedy wykryto nowotwór, był on już w zaawansowanym stadium i można było tylko liczyć na cud. - Zaczekaj ! Porozmawiajmy ! Pomogę Ci. - krzyczała, kiedy opuszczałam oddział. Widok przysłaniała mi biała mgła, lecz nie mogłam się zatrzymać. Nie chciałam czuć tego bólu, który po sobie zostawiła, okłamując mnie.
Na dworze było o wiele chłodniej niż wcześniej, co pozwoliło mi się odrobinę uspokoić. Zaczerpnęłam dużego wdechu i usiadłam na zmarzniętym, betonowym murku. Znalezioną, w kieszeni, chusteczką, zaczęłam wycierać gorzkie łzy z policzków. Jedynie czego pragnęłam to zapaść się pod ziemię.
Odzyskawszy siły, powolnie ruszyłam w drogę powrotną. Moim priorytetem było znalezienie się w domu przed pobudką ojca i spokojne zdecydowanie co dalej zrobię ze swoim nędznym życiem, które zaczęło mnie dusić, jak gruby sznur uwiązany na szyi. Wiele razy zastanawiałam się, czym zasłużyłam sobie na taki żywot, lecz nigdy nie otrzymałam odpowiedzi.
Moje stopy rytmicznie odbijały się od twardego podłoża, a rozdygotane wnętrze, stabilizowało bicie mojego serca, w które śmierć mamy, wbiła ostry sztylet, tworząc dziurę, której żadna osoba nie załata ilością miłości, jaką żywiła do mnie. Szybko minęłam budynek banku, a następnie weszłam w sam środek parku, którego oświetlały pojedyncze, słabo świecące lampy.
-Ummm... ślicznotko. - przestałam iść, słysząc za sobą męski głos. Wystraszona, powoli spojrzałam za siebie. Właściciel przyjemnego epitetu, który posłał w moją stronę, wyjął papierosa z ust, rzucając go na ziemię i przydeptując stopą, odepchnął się od drzewa, o które beztrosko się opierał, poddając przyjemności, jakie sprawiało wprowadzanie trującego dymu do swoich ust. Struchlałam, kiedy wolnym krokiem zmierzał w moją stronę. -Mamusia nie mówiła, że dziewczynki w twoim wieku, nie powinny same chodzić po nocy ? - zapytał z szerokim uśmiechem, ukazując równe i białe uzębienie. Tylko tyle mogłam zobaczyć, gdyż jego głowę okrywał kaptur granatowej bluzy ze srebrnym zamkiem.
-Czego chcesz ?- odparłam spokojnie, próbując powstrzymać drżenie mojego głosu i innych oznak strachu.
-Może sam zdecyduję. -dodał po chwili namysłu. Nim zdążyłam zareagować, jedną ręką złapał mnie w pasie, a drugą przeszukiwał każdą moją kieszeń, z nadzieją znalezienia czegoś wartościowego za co mógłby się potem napić. Nigdy nie rozumiałam takich ludzi, ale zamiast się bronić, stałam w bezruchu, patrząc z litością na jego zaangażowanie. Byłam biedna jak mysz kościelna i jedynie co miałam w kieszeniach, to stare oraz zużyte chusteczki i niedziałającą zapalniczkę.
-Kurwa. - zaklął.
-Nic nie mam. - oznajmiłam.
-Zamknij mordę, bo inaczej cię zabiję. - jedno zdanie wypowiedziane tonem pełnym jadu, skutecznie mnie uciszyło. Szczerze powiedziawszy mógłby wykonać swoją groźbę, a ja nie opierałabym się. Wraz z moją śmiercią odszedłby ból, a ja byłabym blisko mamy i z daleka od ojca.
-Okej. -burknął ze złością i popchnął mnie tak, że upadłam na chodnik, obijając sobie tyłek o twardą powierzchnię. Mój napastnik przetarł dłońmi twarz i zdjął kaptur, w geście rezygnacji. Moim oczom ukazała się niechlujna czupryna, duże zielone oczy i idealnie wykrojone usta. Gdyby nie zmarszczka na czole, byłby bardzo przystojnym chłopakiem, ale i to nie zniwelowałoby uczucia, że kiedyś go spotkałam.
Z drugiego końca alejki, udało nam się usłyszeć głośny stukot kozaczków, które mogły należeć tylko do kobiety. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak podniósł tylko wzrok i dokładnie przyjrzał się biegnącej postaci.
-Radek, co tu się stało ? - gwałtownie odwróciłam wzrok, poznając ten piskliwy a jednocześnie ciepły głos. Obok mnie stała moja przyjaciółka z klasy i szkoły, patrząc zdezorientowanie raz na mnie, raz na swojego brata.
-Julka.
-Lily ! - pisnęła radośnie, wyciągając do mnie dłoń. Mocno jej chwyciłam, a blondynka pomogła mi wstać. Kiedy otrzepałam materiał spodni z malutkich grudek piasku, obdarzyła mnie długim uściskiem. - Kochana, co się działo ? Dlaczego zniknęłaś tak nagle ? -zasypała mnie pytaniami, lekko wzruszona, odsuwając się odrobinę, by lepiej mi się przyjrzeć. Wiele razy chciałam jej wszystko opowiedzieć, wyżalić się, ale zbyt bardzo wstydziłam się tego, co robił mi ojciec. Niezbyt wiele nas dzieliło. Ona również nie ma lekko w domu przez mamę alkoholiczkę i ojca, który zostawił ich dla innej kobiety. Praktycznie opiekowała się nią i bratem, ciotka, która od czasu do czasu wysyła pieniądze oraz ubrania, aby nie wstydziła się za siebie w szkole.
-Ja... ja... -zacięłam się, nie mogąc dobrać słów, które informowałyby o tragedii, która się dziś wydarzyła.
-On ci coś zrobił ? -mówiąc to, groźnie popatrzyła na swojego brata.
-Nie. -chlipnęłam. Chłopak napędzany wyrzutami sumienia podszedł do mnie i objął ramieniem. Tak, przyjaźniliśmy się i zważając na to, wybaczyłam mu, bo ja również go nie poznałam.
-Przepraszam, Lil. -powiedział. Kiwając tylko głową, wtuliłam się w jego ciało, przykładając policzek do miejsca, w którym znajdowało się jego serce. Tego właśnie teraz potrzebowałam - otuchy, którą zapewni mi inna osoba. -Nie chciałem. Nie wiedziałem, że to ty. - tłumaczył się nerwowo, a kiedy skończył, przyłożył swoje ciepłe usta do mojego czoła. Czasami zastanawiałam się, czy Radek nie jest dla mnie ważniejszy niż jego siostra, choć zasadniczo kobiety powinny trzymać z kobietami.
-Powiesz, co się stało ? - spytała z troską, uspokajająco głaszcząc moje plecy ręką.
-Moja mama nie żyje. -wyrzuciłam jednym tchem na wypadek, gdyby rosnąca w gardle gula, chciała uniemożliwić przekazanie tej informacji.
-O boże. -odpowiedziała Julka, zatykając dłonią usta. Wiem, że lubiła moją rodzicielkę, choć widziały się tylko raz, kiedy po raz pierwszy przyszła do mnie do domu, korzystając z nieobecności taty, spowodowanej organizacją „męskiego weekendu”.
-Tak mi przykro, Lily. - wtórował Radek, którego nadal obejmowałam. Powiedzenie o jej śmierci, wcale nie pomogło. Nadal czułam się samotna.
-Może zostaniesz dziś z nami ? - zaproponowała Julka, z serdecznością. Choć tak wspaniałym uczuciem było spotkanie przyjaciół, to nie mogłam się na to zgodzić.
-Wolałabym zostać sama. -odpowiedziałam cicho, jak najdelikatniej dobierając słowa, by ich nie uraziły.
-W takim razie, odwieziemy cię do domu. - oznajmił twardo Radek.
-To będzie twoje zadośćuczynienie, bro. - pochwaliła pomysłowość chłopaka, lekko klepiąc go w ramię.
-Pasuje Ci ?
-Yhym... - mruknęłam, próbując się uśmiechnąć, lecz z marnym skutkiem. Wszystko było do dupy i nie zamierzałam udawać, że jest inaczej.
Posłusznie udałam się na parking wraz z rodzeństwem, któro wymieniało się zdaniami na temat dzisiejszego dnia. Radek przez cała drogę, splatał nasze palce, co sprawiało rozlewanie się przyjemnego ciepła w moim ciele.
-I oto nasz grat. - powiedział z uśmiechem zwycięzcy, pokazując swoje cacko, które składał przez cały drugi semestr, czekając aż na złomowisko ktoś wyrzuci niepotrzebny silnik, czy felgi.
-Wow, ładny kolor. -pochwaliłam z entuzjazmem.
-Proszę, tylko nie podbudowuj jego ego. - jęknęła Julka, wywracając oczami.
-Proszę, tylko jej nie słuchaj. - przedrzeźniał się Radek, całując mnie w policzek. Nieco zarumieniłam się od tego niespodziewanego gestu i podeszłam do samochodu. Pociągnęłam za czarną klamkę i opadłam na miękkie siedzenie, które pieściło moje obolałe mięśnie pośladkowe. Radek powolnie wprawił samochód w ruch i wyjechał na główną ulicę. Plusem nocnej jazdy był brak korków, w których można było stać godzinami. Po za tym, teraz można było podziwiać piękno oświetlonej Warszawy, którą zachwyca się wielu turystów.
Lekkie kołysanie się wozu, sprawiło, że moje powieki zaczęły mi strasznie ciążyć, pomimo słuchanego głośno rapu, którego nienawidziła Julka. Swobodnie przyłożyłam czoło do zimnej szyby i zamknęłam oczy. Nie okazało się to trafnym posunięciem z mojej strony. Miał być to relaksująca czynność, jednak mój mózg zużywał za dużo energii, nie chcąc wejść w „tryb uśpienia”. Pierwsze o czym pomyślałam, wsłuchując się w słowa Grubsona „Na szczycie”, to moja własna śmierć. Zdałam sobie sprawę, że nie dam rady tak żyć; osamotniona, bez wsparcia mamy i pod jednym dachem z ojcem, który fundował mi kolejny ból każdego wieczora. Czy wszyscy zauważyliby, że mnie nie ma ? Czy wszystkim by mnie brakowało ? Z pewnością nie. W szkole byłam tylko cieniem, na który nie warto było patrzeć. Większość osób wyśmiewało mnie oraz moje ciuchy, nie szczędząc sobie głupich uśmieszków w moją stronę, abym wiedziała kto powoduje takie rozbawienie na ich twarzach. Jedynymi przyjaciółmi była Julka i Radek. Tylko oni wiedzieli, co tak naprawdę znaczy prawdziwe życie, bo również mieli ciężką sytuację. Ale i tego nie nazwałabym przyjaźnią. Ciągle musiałam ich okłamywać ze względu na ojca, który robił wszystko, aby jego mroczne tajemnice nigdy nie ujrzały światła dziennego. To przez niego stałam się wrakiem człowieka, który nie potrafi dostosować się do społeczeństwa, zazdroszcząc innym wspaniałej i ciepłej, domowej atmosfery. To przez niego myślę o śmierci, która na zawsze wyzwoliłaby mnie od niekończącej się udręki. Z minuty na minutę byłam coraz pewniejsza skutków mojego rozważania. Ale, czy zdobędę odwagę na tak drastyczny krok ?
-Lily. - basowy głos, pozwolił mi stwierdzić, że to Radek trąca moje ramię, próbując wybudzić z lekkiej drzemki.
-Jesteśmy już ? - zapytałam cicho, otwierając oczy.
-Tak. - potwierdził z rozbawieniem i wziął mnie na ręce.
-Możesz mnie postawić ? - spytałam z niepokojem. Nie mogłam pozwolić, aby przypadkiem pewien pasożyt, zobaczył tą przyjemną sytuację. Ramiona bruneta emanowały ciepłem, które tak bardzo pragnęłam utrzymać i którego nie mogłam samodzielnie wytworzyć, nie jedząc nic dzisiejszego dnia.
-Chcesz tego ? Prawie śpisz, a wiesz, że mogę cię zanieść do domu. - zaproponował z widoczną troską. Spanikowałam. Nie chcę dziś towarzystwa. Nie dziś.
-To nie będzie potrzebne. - uśmiechnęłam się słodko, starając się, by uniesienie kącików moich ust było jak najbardziej naturalne. Chciałam by taką właśnie mnie zapamiętał.
-Okej. - przystanął i wypuścił mnie ze swoich objęć, za którymi od razu zaczęłam tęsknić.
-Muszę iść. - oznajmiłam. Jeśli pozwolę sobie na dłuższą pogawędkę, z pewnością rozryczę się, a moje plany zejdą na dalszy plan. Szybkie pożegnanie było najlepszym rozwiązaniem.
-Ja chyba też. - zaśmiał się, zerkając w stronę samochodu, gdzie Julka smacznie spała. Jedyną różnicą między nią a mną, była wolność. Wolność w śnie, który był spokojny, odprężający i nieprzesączony goryczą.
-Dobrej podróży. -stanęłam na palcach, aby móc pocałować go w policzek. Skoro to miało być nasze ostatnie spotkanie, musiałam sprawić by było wyjątkowe. W normalnych okolicznościach, nie zdecydowałabym się na taki krok. Jestem zbyt nieśmiała w stosunku to płci przeciwnej, ale tylko jego, z wiecznie nie ułożoną fryzurą, mogłam nazwać kimś więcej niż kolega.
Uśmiechnęłam się ostatni raz, ruszając w stronę klatki schodowej. Emocje kumulowały się we mnie, niczym lawa przygotowująca się to wybuchu. Z jednej strony byłam podekscytowana, wiedząc, że ból odejdzie, a z drugiej - bałam się tego co miało nastąpić. Ale tak chyba mają, planujący swój koniec, przyszli samobójcy, co ?
-Lil. -zdrobnienie mojego imienia, miękko wypłynęło z jego ust. Przyjemne ciepło otuliło moje serce, ale do oczu napłynęły łzy. Za chwilę miałam go stracić, a on sprawia, że to wszystko robi się coraz trudniejsze.
 -Tak ? - odwróciłam się, przełykając ślinę, by zniwelować wielkość guli, jaka powstała w moim gardle. Wyraźne zmieszanie chłopaka można było wyczuć na kilometr. Jego głowa była lekko pochylona do przodu, skrzętnie unikając mojego bacznego wzroku, a długie palce masowały kark.
-Um... Dobranoc. - wydukał z nerwowością i ... zawiedzeniem, kiedy uznał, że za długo przytrzymuje mnie w niepewności i przedłuża moment mojego końca, nie będąc świadomym co do tego drugiego. Popatrzył na mnie, nieśmiało unosząc kąciki swoich ust. Jego oczy były zaszklone, jakby chciał coś ważnego powiedzieć, a coś w środku mu na to nie pozwalało. Czyżby chciał się ze mną pożegnać ?
-Dobranoc. - również pożyczyłam i posyłając mu ostatnie spojrzenie, ruszyłam do klatki. Z każdym krokiem, ból w mojej klatce piersiowej stawał się nie do zniesienia. Targała mną żałość, która doskonale dawała do zrozumienia, że podjęłam właściwą decyzję.
Wraz z otworzeniem drzwi do mieszkania, coś we mnie pękło, a łzy same wydostały się na moje policzki, zasłaniając mi obraz. Nie mogłam pozwolić, aby on traktował mnie jak dziwkę. Nie mogłam pozwalać sobą tak gardzić. Nie mogłam pozwolić sobie na kolejne wspomnienia w mojej zrujnowanej psychice.
Adrenalina sprawiła, że bez wahania, podeszłam do szafki, wyjmując z niej srebrzysty nóż. Zanosząc się rozpaczliwym płaczem, usiadłam na podłodze, opierając się plecami o ścianę.
-Nienawidzę cię. - wysyczałam, robiąc pierwsze cięcie na prawym nadgarstku. Krew, niemalże od razu, wydostała się na zewnątrz, płynąc cienką stróżką do łokcia, a potem spadając na podłogę. Nie czułam bólu, lub chciałam go zamaskować. Chciałam zapomnieć.
-Tak bardzo nienawidzę. -powtórzyłam przez zaciśnięte usta. Tym razem linia cięcia nie była tak prosta, jak poprzednia, przez kolejną dawkę łez. Nie wiem dlaczego płakałam. Najprawdopodobniej tym mogłam wyrazić, jak bardzo mój ojciec zniszczył mi życie. Nigdy nie chciałam być bogatą i pustą lalą, ale wspaniała rodzina to podstawa szczęścia każdego człowieka. To jej pragnęłam, zazdroszcząc każdej koleżance.
-Jesteś nikim. - krzyknęłam głośno i zrobiwszy ostatnie cięcie, rzuciłam nóż, który dźwięcznie odbił sie od podłogi. Okej. Zabolało. Cholernie. Skóra niemiłosiernie mnie szczypała, kiedy powolnie uchodziło ze mnie życie. Przestałam już płakać. Teraz już nic nie miało znaczenia.
Powolnie osunęłam się na podłogę do pozycji leżącej. Czułam, jak nie mam siły już wykonać żadnego ruchu oprócz mrugania powiekami, które z każdą chwilą stawały się coraz cięższe. W zasięgu mojego wzroku był tylko biały sufit, z którego odchodziła stara farba. Ona również zadawała sobie sprawę, że nie da rady dłużej tam być, dlatego wybrała najprostsze rozwiązanie; poddanie się.
-Wybaczcie mi, proszę. - to były ostatnie słowa, które wypowiedziałam półszeptem, zanim zamknęłam oczy.

*narracja trzecioosobowa*

-Jestem, kochanie! - rozpromieniona blondynka weszła do domu, dzierżąc w dłoni małą reklamówkę, w której znajdowały się produkty na obiad. Dzisiejszy dzień w pracy był męczący dla kobiety. Od samego wejścia do budynku, dostała pełno papierów, które musiał dostać szef przed popołudniem. Potem doszło spotkanie zespołu, którego była koordynatorem oraz przekładanie randek swojego przełożonego, który słynął z bycia kobieciarzem. Choć praca była wymagająca, ona się nie poddawała, bo o takiej posadzie marzyła. Agencja reklamowa sprawiała, że czuła się stuprocentowo spełniona zawodowo. Praca nigdy nie gwarantowała rutyny i ciągle wymagała własnej kreatywności, w przeciwieństwie do innych posad, które zajmowały jej przyjaciółki.
-Hej. - Marco przywitał ukochaną, znudzonym tonem, odrywając wzrok od telewizora.
-Jak ci minął dzień ? - zapytała, zdejmując jedwabną chustkę, która idealnie pasowała do jej plisowanej spódnicy i kaszmirowych botek na obcasie. Odłożyła materiał na stół i wyjęła zakupy, których nie było dziś zbyt wiele.
-Dobrze. - blondyn głośno ziewnął, podnosząc się do pozycji siedzącej. Jednym przyciskiem wyłączył telewizor i spojrzał w stronę ukochanej, a uśmiech leniwie pojawił się na jego twarzy. Caro stawała na paluszkach, aby dosięgnąć szklanek, a ta poza podkreślała jej zaokrąglone pośladki, które wykonywały ciężką pracę na siłowni, w każdą środę. -A tobie ? – również spytał nieco bardziej ożywiony.
-Wiem, że patrzysz na mój tyłek. - odpowiedziała, wlewając do naczynia świeży sok pomarańczowy.
-Bo jest seksi. - powiedział ze znaczącym uśmiechem. Na policzki kobiety wpełzł jasno-różowy kolor, choć wiedziała jaką wartość ma jej kobiecość. Już na początku ich związku, pozbyła się kompleksów i nigdy nie chciała do nich wracać.
Kiedy naczynie zostało napełnione, blondyna przywędrowała do salonu, będąc obserwowaną przez Marco, i usiadła na kanapie, podając ukochanemu szklankę. 
-Będę musiała wyjechać. Nie wiem na ile, ale jedno jest pewne- mojemu zespołowi wyjdzie to na dobre. - oznajmiła bez ogródek. Nie raz miała przyjemność uczestniczyć w wielu wyjazdach służbowych, i wiedziała, co jest najlepsze dla jej podopiecznych, by ich praca stała się jeszcze bardziej wydajniejsza.
-To wspaniale ! - Marco skrzywił się, odkładając szklankę na stolik, ponieważ stracił ochotę na tego typu słodycze, zaś Caro zaczerpnęła dużego łyka, który podbudował energetycznie jej organizm.
-Skarbie. -zmarszczyła nos. - Wiesz, że będę tęsknić, prawda. ?
-Wiem. - stwierdził z goryczą.
-A ty ? Nie będziesz smutny ? - uśmiechnęła się, kładąc dłoń na jego policzku. -
-Nie. - blondyn ukazał rząd swoich śnieżnobiałych zębów. Zmarszczka pokazała się na czole kobiety. - Dobrze. Może tak troszkę. - poddał się.
-Ty lamo ! - krzyknęła rozbawiona.  -Tylko nie szalej, kiedy mnie nie będzie.
- Uwierz mi, postaram się. - zachichotali razem, dokańczając swój napój.


-----------------------------------------------
Witajcie! 
W ten sobotni poranek przybywał z nowym rozdziałem ! 
Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu :) 
Końcówka zmieniana w ostatniej chwili, więc przepraszam za niedociągnięcia. 
Aaaa ... 
I tak jak chcieliście ... powoli odchodzimy od tematu molestowania xdd
Przyznam, że pierwszy raz w życiu piszę bloga o takiej fabule :P 
Ale chodzi o to, by stawiać sobie wyzwania, co nie ? ;D 
Życzę miłego weekednu i widzimy się za dwa tygodnie ! 
Pozdrawiam, Alex :* 

sobota, 14 lutego 2015

{01} „To jej ostatnie godziny.”



„Nie chcę już więcej grać w tą grę
Nie chcę więcej tutaj stać”
-James Arthur

Moje stopy rytmicznie odbijały się od podłoża, kiedy opuszczałam stację metra. To był jedyny środek transportu, którym mogłam podróżować po Warszawie bez obawy, że spotkam kanara i dostanę ogromny mandat. 
Na chodnikach był już tłum ludzi, którzy w swoim biegu, niemal mnie taranowali. Niski wzrost był moją największą wadą. Jeszcze niedawno to ja śpieszyłam się do szkoły, biegnąc między uliczkami, aby zdążyć na autobus. Teraz zdaję sobie sprawę, jak bardzo mi tego brakuje. Choć inni jej nienawidzą, to ona dawała mi motywację, aby wstać z łóżka i wyjść naprzeciw światu. 
Mocniej zacisnęłam połowy kurtki, ciągnąc za wielkie drzwi, prowadzące do szpitala. Charakterystyczny, mdły zapach zaatakował moje nozdrza. Przełknęłam głośno ślinę i szerokim korytarzem udałam się w stronę windy. Była ona dość przestronna, a jedyne co mi się nie podobało to jej ściany wykonane z luster. Dzięki nim ani na chwilę nie zapomniałam o uderzeniu ojca, widząc zaróżowiony ślad na mojej bladej skórze. Postawiwszy kołmierz, aby choć w połowie zakrywał znamię na moim policzku, cierpliwie czekałam na ciche pyknięcie windy, oznajmiającym, że znajdowałam się na dobrym piętrze. Ostrożnie wyszłam z windy. Na korytarzu panowała cisza, którą uwielbiałam. Była kojąca,  a nie przesiąknięta strachem. Nienawidziłam się tak czuć ; brudną, bezradną i wściekłą na samą siebie, że jestem zbyt krucha i słaba, aby przerwać ten koszmar. 
-Przepraszam ? -ciepły głos, stojącej obok pielęgniarki, wyrwał mnie z zadumy,  podczas której tępo wpatrywałam się za jesienny krajobraz za oknem. -Jesteś córką, pani Szulc ?
-T-tak.- wydukałam ze zdenerwowaniem, wiedząc, że w tej pozycji, ubrana w biały mundurek kobieta, ma idealny widok na moją ranę na policzku. 
-Dobrze, że przyszłaś. -uśmiechnęła się serdecznie.
-Czy coś się stało?- zapytałam, czując rosnący niepokój, który również emanował od pracownicy tej placówki. 
-Nie chcę owijać w bawełnę.-jej wzrok nerwowo zbaczał na wszystko co znajdowało się na długim korytarzu, kiedy zastanawiała się nad doborem swoich słów. 
-Proszę mówić. - ponagliłam, próbując powstrzymać drżenie mojej dolnej wargi. Każdego dnia starałam się rozważać odejście mamy, ale do głowy mi nie przyszło, aby stało się to aż tak szybko. 
-To jej ostatnie godziny. - ból w klatce piersiowej, wywołany jej słowami, sprawił, że podtrzymując się ściany, upadłam na zimną, ułożoną z bursztynowych kafelek podłogę. 
-Nic więcej nie możemy zrobić, kochanie. - chwilę potem uklęknęła obok mnie, czule odgarniając mi włosy, które zakrywały twarz. Ta informacja była gorsza niż cios poniżej pasa. Nie poradzę sobie bez niej, nie mówiąc już o dalszym życiu z ojcem, który zasługuje na śmierć pod gilotyną. -Dobrze byłoby zawiadomić rodzinę. - poradziła z troską, ujmując moje ręce i posyłając mi pocieszający uśmiech. 
-Ona nie ma rodziny. - podkuliłam nogi, kładąc brodę na kolanie. 
-To może dziadkowie ?- odparowała ochoczo. 
-Dziadkowie zginęli w wypadku samochodowym trzy lata temu. - zimny dreszcz przeszedł po moich plecach na samo wspomnienie tych traumatycznych wydarzeń, co jeszcze bardziej spotęgowało moją chęć do płaczu. 
-W takim razie tata. 
-Tata. - zdziwiona i jednocześnie przestraszona, podniosłam głowę, patrząc na nią badawczo. Nawet nie chcę myśleć co działoby się, gdyby tu przyjechał. 
-Nie kombinuj młoda damo. -upomniała mnie poważnym tonem. 
-Dobrze. - lekko pokiwałam głową, pociągając nosem. 
-Do zobaczenia później. - uprzejmie się pożegnała, powracając do wyprostowanej pozycji. Obciągnęła  w dół, swój nienaganny mundurek i zdecydowanym krokiem udała się do pokoju pielęgniarek, który znajdował się tuż za rogiem. Kiedy odgłos zamykanych drzwi, dotarł do moich uszu, wybuchłam niekontrolowanym płaczem, zwilżając piekące miejsce na policzku, strugami gorzkich łez. 


*narracja trzecioosobowa*

Ich rozpalone ciała, w cudownym złączeniu, idealnie kontrastowały z chłodem, satynowej pościeli ze srebrnymi wzorami. Ona, osiągnąwszy spełnienie, cieszyła się bliskością blondyna, na którego klatce piersiowej trzymała swoją głowę. On, rozkoszując się widokiem jego kobiety, dochodzącej i skandalizującej jego imię niczym zawzięty kibic, trzymał ją w ramionach, czule przytrzymując usta przy jej rozpalonym czole. 
-Kocham Cię, Marco.- wyszeptała, próbując odzyskać równomierny oddech. 
-Myślisz, że się udało ?-zapytał, patrząc na nią z góry. Od oświadczyn, które wywołały wiele komentarzy w mediach osiem miesięcy temu, pragnęli zapieczętować swój związek i wcale nie chodziło tu o ślub. Dla nich spełnieniem marzeń był teraz wspólny potomek. Ich związek trwał już cztery lata i tak jak wszystkie, miewał chwile dobre i złe, słabości i bezgranicznego szczęścia. To wszystko kazało im wierzyć, że są sobie pisani, choć pochodzą z całkiem różnych światów. Caroline była zwykłą dziewczyną studiującą ekonomię na najlepszej uczelni. On światowy piłkarz, z wieloma sukcesami na koncie. Razem się dopełniają , tworząc związek, którego mogą pozazdrościć im inne pary. Marco, na początku, nie myślał, że będzie tak umiał; żyć w rutynie z jedną kobietą. Udało się dzięki jego wewnętrznemu zaparciu i miłości podbudowującej go od środka. 
-Wiem, że to przeze mnie jeszcze się nie udało, ale uwierz, że ty i twój przyjaciel nie będziecie mieć spokoju póki ta mała fasolka nie ulokuje się we mnie. - odpowiedziała żartobliwie, choć wyrzuty sumienia niszczyły ją od środka. 
-Niczego bardziej nie pragniemy, kochanie. - zachichotał, odpowiadając z prawdziwą namiętnością w głosie. 
-Dobrze to wiedzieć. - uśmiechnęła się słodko, chowając twarz w zagłębienie między jego obojczykiem a szyją. Zapach jego skóry był najwspanialszym, a on sam najcudowniejszym mężczyzną na ziemi. Wyglądał niczym grecki bóg, a jego zachowanie najlepszym co mogło przydarzyć się kobiecie, którą była ona - 21-letnia kobieta, która nie zawsze miała lekko. Szybka śmierć ojca, depresja mamy i nałóg narkotykowy. 
-Kiedy będziesz mieć wyniki ?- zapytał po chwili komfortowej ciszy. 
-Nie bądź w gorącej wodzie kąpany, skarbie. - uśmiechnęła się seksownie, przybliżając swoją twarz do jego. - W środę mam wizytę u doktora. Wtedy wszystko będzie wiadome. 
-Uda się. Zobaczysz. - zapewnił, odgarniając niesforne kosmyki włosów z jej twarzy. Uśmiech zniknął z twarzy blondynki, kiedy zdała sobie sprawę, że nie jest gotowa na kolejną porażkę, która okropnie bolała. Chciała być dla niego pełnowartościową kobietą, a brak ciąży, tylko skutecznie to uniemożliwiał. 
-Wierzę ci, Marco. - przytaknęła, opadając na miejsce obok niego. 

*Liliana*
-Hej.- do sali, w której przebywała mama, weszłam z przylepionym uśmiechem na twarzy. Chciałam być teraz dla niej opoką, a nie zmartwieniem. 
-Witaj. -jej blada twarz, rozpromieniła na mój widok. Chudymi rękoma, podparła się materaca, aby położyć się wyżej, co gwarantowało komfortową rozmowę z moją osobą. Robiąc dobrą minę do złej gry, chciała mnie przekonać, że wcale nie jest tak źle. Oczy zapiekły mnie, widząc ją tak schorowaną, z jasną chustką, która zakrywała jej łysinę. Kiedy wpatrywała się we mnie zmęczonym jak również pełnym miłości wzrokiem, zrozumiałam, że lada chwila ją stracę. Na zawsze. 
-Mamo.- moja dolna warga zaczęła niebezpiecznie drżeć. 
-Chodź tutaj. - lekko poklepała miejsce obok siebie, mówiąc cichym tonem. Szybko podbiegłam do łóżka i usiadłszy na nim, wtuliłam się w brzuch rodzicielki, który przykryty był białą pościelą, cicho płacząc. Zniosłabym wszystko, ale nie jej utratę, która zgodnie z wytycznymi pielęgniarki, miała nastąpić wkrótce. Kto teraz będzie mnie wspierał i chronił przed pozbawionym rozumu, ojcem ? Kto co ranek będzie przynosił mi ciepłe kakao do łóżka? Z kim będę rozmawiać, kiedy ojciec całkowicie odciął mnie od szkoły i przyjaciół ? I kto będzie mnie kochał, jak ona ? -Nie płacz, kochanie. -powiedziała z wielką troską, gładząc moje zaniedbane włosy. 
-Nie chcę, żebyś odchodziła. -wymamrotałam z żałością. 
-Uwierz mi, ja też nie. -wolną ręką otarła pojedynczą łzę, spływającą po jej zapadniętym policzku. Przed chorobą była naprawdę ładną kobietą. Jej kręcone, brązowe włosy zawsze opadały kaskadami na ramiona. Miała śniadą twarz, z lekko zaróżowionymi policzkami i dokładnie ukształtowane, gęste brwi tak, że nigdy nie musiała używać henny, o której istnieniu dowiedziałam się dopiero w liceum. Nigdy nawet nie byłam w gabinecie kosmetycznym, czym odstawałam od reszty bogatszych dziewczyn z klasy, którym wszystko spadało z nieba, a ja na najbardziej potrzebne rzeczy, harowałam na zmywaku w restauracji niedaleko osiedla, na którym mieszkam. -Lil, błagam.- mama próbowała uspokoić mnie, aby samej się nie rozkleić. Wiele umiała znieść, ale nie łzy własnej córki. -Jesteś silna. Dasz sobie radę.
-Nie prawda !-krzyknęłam, zaciskając bezradnie dłonie wraz z prześcieradłem, które zbierało pot z mojej skóry, lecz przez usta schowane w materiale pościeli, mój głos nie ukazywał podniesienia. 
-Kochanie... -zaczęła, kładąc dłonie na moich ramionach, aby zmusić mnie do podniesienia głowy i skupić się na zmartwionej minie rodzicielki. - W szafie schowane są pieniądze. Niewiele, ale babcia nie szczędziła nam ich w testamencie, ale wystarczy, żebyś wyjechała. Nawet dzisiaj, kiedy pójdzie spać. Nie pozwolę, aby nawet po mojej śmierci, ten bydlak cię krzywdził.
-To nie jest twoja wina, mamo. -ścisnęłam jej wychudzoną dłoń, doskonale czując każdą, najmniejszą kostkę i kosteczkę, pociągając nosem. 
-Moja. -odparła dosadnie. -Dawno powinnyśmy były się wyprowadzić. 
-Wezmę je. -oznajmiłam, przełykając ślinę. Tak naprawdę nie byłam pewna co do tego pomysłu, lecz nie chciałam bardziej denerwować mamy. Ona potrzebuje spokoju, a ja poważnie się zastanowić co chcę zrobić ze swoim dalszym życiem, choć wiem, że śmierć uchroniłaby mnie na zawsze od tego piekła. 



*narracja trzecioosobowa*

Po wspólnym prysznicu, para postanowiła powrócić do swojego rutynowego życia i obowiązków, jakie dziś musiała wypełnić również w pracy. Podobno poranny seks działa lepiej niż mocna kawa, a wtedy nie myśli się o całodniowym siedzeniem za biurkiem i słuchaniu ględzenia  natrętnego szefa. 
-Proszę. - blondynka postawiła miseczkę z owsianką przed piłkarzem. Na jej twarzy ciągle gościł uśmiech i żadna siła nie mogła zniszczyć jej dzisiejszego dnia. Optymizm Marco nastrajał ją pozytywnie każdego dnia i to dzięki niemu chciała wyjść z łóżka i stanąć, oko w oko, ze światem, którego zamieszkujący ludzie są irytujący, zapatrzeni w siebie  i dbający o własne dobro, nie licząc się ze zwykłymi ludźmi, którzy mają uczucia. 
-Dziękuję, kochanie. - odpowiedział radośnie, kiedy przed odejściem, pozostawiła czuły pocałunek na jego policzku. 
-Myślałeś już co kupimy Piszczkom na rocznicę ?- zagadnęła, wkładając do pudełeczka kanapki z tuńczykiem, które miały zostać spożyte na lunch. 
-Nie, ale tygodniowa wycieczka na Bali powinna wystarczyć. - odpowiedział, zanim łyżka owsianki znalazła się w jego malinowych ustach. 
-A Sara ? - dopytywała z wyraźnym zmartwieniem, wiedząc, że Piszczkowie nie przyjmą prezentu dopóki ich ukochana córka nie będzie miała zapewnionej opieki. Mała była ich oczkiem w głowie i tego właśnie zazdrościła im blondynka. Tak jak Ewa chciała wybierać kolorowe sukieneczki, spineczki i frotki, chciała uczyć ją sztuki makijażu, chciała oglądać, jak nieudolnie stawia kroki w jej szpilkach. Jak na razie to wszystko pozostawało poza zasięgiem jej marzeń i to najbardziej bolało. 
-Niech zostanie tutaj. - odpowiedział beztrosko Marco, wzruszając ramionami. Bardzo lubił dzieci, a jego chrześniak Nico był najwspanialszym i najsłodszym dzieciakiem na świecie. Caro stanęła tyłem do blatu, opierając na nim wypielęgnowane dłonie. Przegryzając wnętrze policzka, poczęła się prawdziwie zastanawiać nad propozycją ukochanego, która nie byłaby taka zła, gdyby razem ustalili jakieś kompromisy w sprawie godzin pracy i wyjściach poza dom. 
-Okej. 
-Mówiłem już, że cię kocham ?- wyczyściwszy miskę do czysta, odwrócił się do kobiety i szeroko uśmiechnął, wyciągając dłoń. Bez zawahania złapała ją, a blondyn przyciągnął ją do siebie, zmuszając by usiadła na jego kolanach. 
-Jeśli chodzi o dziś, to jakieś pięć razy. - powiedziała wesoło, zaplatając ręce na jego szyi. 
-I tak będzie codziennie. - zapewnił, przypieczętowując krótką obietnicę przeciągłym pocałunkiem, w którym ich języki ocierały się o siebie, sprawiając, że do brzucha blondynki powróciły motyle. -Wybrałaś już datę?- zapytał, odsuwając się od niej na małe milimetry, kiedy obojgu zabrakło tchu do dalszego całowania się. 
-Nie, ale to zrobię. - zapewniła pośpiesznie, widząc, jak Marco marszczy brwi. 
-Chcę wsunąć obrączkę na twój palec, aby wszyscy wiedzieli, że jesteś moja.
-Od dawna jestem. -uśmiechnęła się ciepło. 
-I naprawdę nie będzie mi przeszkadzać twój brzuszek. 
-Marco ! - pisnęła.- Jeszcze nic nie wiadomo. 
-Ale ja czuję, że dzięki mnie, wczoraj począł się mój mały piłkarz. - odpowiedział poważnie. 
-A ja nadal upieram się, że to dziewczynka. -zabawnie wytknęła mu język. Na podjazd zajechał czarny opel Błaszczykowskiego, który przycisnął klakson. Marco zacisnął usta w geście irytacji. Nie znosił porannych treningów, choćby ze względu na ukochaną, z którą mógłby spędzić godzinę oraz wczesne wstawanie. 
-Idź.- ponagliła go, schodząc z kolan chłopaka, który lekko przygarbiony wstał, aby zabrać swoją torbę z jasnej, zamszowej kanapy. 
-Więc ... Pa. -pożegnał się smutno i ociężale ruszył w stronę drzwi, a kiedy zamknęły się za nim blondynka rzuciła żartobliwie:
-Zrób wreszcie to prawo jazdy ! 
Choć wiedziała, że jeżdżąc bez niego narobił sobie niemałych kłopotów, to i tak kochała go bezgranicznie takim, jakim jest i nic nie chciała zmieniać w swoim życiu. Ale, czy to w końcu nie zrobi się zbyt nudne, a blondi postanowi zaszaleć i stać się całkiem innym człowiekiem ?


*Liliana*
-Kochanie. - troskliwy głos mamy i jej palce delikatnie gładzące mój policzek, wyrwały mnie z krótkiej drzemki na jej brzuchu. Od dawna mój sen był tak spokojny i relaksując, bez okropnych koszmarów i nasłuchiwania zbliżających się kroków ojca. 
-Jeszcze minutka. -jęknęłam, oblizując spierzchnięte usta. Mama krótko się zaśmiała i odgarnęła kosmyki włosów, które przyklejały mi się do twarzy. 
-Nie lubię Cię wyganiać, ale nie chcę, żeby on miał do ciebie pretensje. - oznajmiła lekko, jakby nie znajdowała się w szpitalu a w domu i zamiast na śmierć, czekała na pijanego męża. Spędzając z nią kolejne godziny, chłonęłam niczym chusteczka rozlaną wodę, jej bliskość. Starałam się nie dopuszczać do siebie myśli, że niedługo jej tu zabraknie, naiwnie przekonując się, że ostatnie miesiące to tylko sen, a za chwilę się obudzę i przynajmniej połowa z tych rzeczy wróci do normy. Na zmianę zachowania ojca, dawno przestałam liczyć. 
-Nie zostawię cię tutaj. - powiedziałam z zdeterminowaniem, gwałtownie podnosząc się, czego od razu pożałowałam. Mięśnie mojej szyi i karku okropnie mnie bolały od spędzania czasu w tak nie wygodnej pozycji. 
-Nie możesz się narażać. - kąciki jej ust uniosły się delikatnie w gorzkim uśmiechu. 
-Nie obchodzi mnie to. -rzuciłam. Nie wiem skąd wzięła się u mnie ta odwaga, skoro nigdy wcześniej nie udało mi się sprzeciwić tyranowi, z którym mieszkam. 
-Skarbie, proszę, idź. - mój upór sprawiał, że w jej oczach zbierały się łzy. 
-Mamo ... -wyszeptałam z gulą w gardle, która zaczęła skutecznie uniemożliwiać mi mówienie. Bałam się zostawiać jej samej. Nie chciałam żeby odchodziła. Nie dziś, nie jutro, nie za tydzień, nie za miesiąc. Pragnęłam wyrwać nas z tego koszmaru i rozpocząć życie z nową kartą. Zapomnieć o tym co było złe i skupić się na przyszłości. Kochałam ją i nie chciałam, by zostawiała mnie tutaj; samą. 
-Idź, Lily. -powtórzyła ściskając moją rękę. 
-Nie. - szepnęłam, kręcąc głową. Łzy samowolnie wydostały się z moich oczu, zamazując mi obraz. 
-Bądź silna dla mnie, skarbie. 
-Mamo ... 
-No. - klepnęła mnie w kolano, ocierając łzy i starając się uśmiechnąć. -Będę tu jutro. 
-Kocham cię, mamo. 
-Ja ciebie też. -ujęła moją twarz w swoje dłonie, które były zimne. Kciukami otarła moje słone łzy i matczynie ucałowała w czoło. -Jesteś w stanie wyrwać się z tego koszmaru i masz zrobić to dla mnie. - powiedziała poważnie. Nie byłam w stanie wydusić już ani jednego słowa, więc pokiwałam lekko głową, przegryzając wargę. Byłam rozdarta. Z jednej strony chciałam czuwać razem z nią, a z drugiej bałam się, że ojciec tu przyjdzie i zrobi ogromną awanturę. W takiej furii robi wiele rzeczy, których nie można się po nim spodziewać. 
Ponaglający wzrok mojej rodzicielki, zmusił mnie do podniesienia się. Powoli wstałam z taboretu, patrząc na nią z góry. Uśmiechnęła się do mnie pocieszająco i puściła moją rękę. Nie potrafiłam wymusić uśmiech ze swojej strony, choć wiedziałam, że taki byłby dobry dla jej samopoczucia. 
Ostatni raz spojrzałam na jej twarz, chcąc zapamiętać jej każdą, pojedynczą rysę, zmarszczkę i pieprzyka na wypadek, gdyby... NIE ! Nie wolno mi tak myśleć. Ona jest silna i co najważniejsze obiecała mi, że jutro jeszcze się spotkamy, a ona mnie przytuli i pocałuje we włosy, jak zawsze po aktach brutalności wykonywanych przez ojca na moim ciele i wewnątrz jego. 
Po krótkim skarceniu się w myślach, łudząc się nadzieją, podeszłam do sofy, gdzie znajdowała się moja kurtka. Moje kolana miękły z każdym krokiem, a oczy znów zapiekły od nadmiaru zgromadzonych w nich łez. Nie odwracając si, powolnie nasunęłam kurtkę na ramiona i podeszłam do drzwi. Chwyciwszy srebrną klamkę, otworzyłam je i stanęłam znieruchomiała, słysząc jeszcze ciche „Kocham cię, Lily”. Jedynie czego pragnęłam to wrócić i wtulić się w jej wątłe ciało, lecz duża ręka zaciskająca się na moim nadgarstku, skutecznie mi to uniemożliwiła, ciągnąc w bok. Zostałam pchnięta na ścianę, przez co poczułam ciche chrupnięcie moich kości. Czerwona twarz ojca pojawiła się chwilę potem, abym mogła zobaczyć jego okropnie czarne oczy, które nie zwiastowały niczego dobrego. Zaschło mi w ustach, kiedy w sposób telepatyczny przekazywał mi swoją złość. Gdzie się podziała moja odwaga, kiedy jej potrzebuję ? 
-Chyba ci coś, kurwa, mówiłem. -wycedził przez zaciśnięte zęby, aby nie usłyszały go pracujące pielęgniarki, od których roiło się teraz na korytarzu. Spuściłam głowę, okazując swoją słabość przed jego osobą. Był zbyt silny fizycznie, ale i psychicznie. Tylko on w jednym zdaniu potrafił zmieszać człowieka z błotem. -Teraz wyjdziesz ze mną, kulturalnie, a w domu dam ci konkretną nauczkę. -zagroził, przez co poczułam dreszcze. Jego zaciśnięta w pięść dłoń, znajdowała się na wysokości mojego policzka, aktualnie wbijając się w ścianę. Gdybyśmy nie byli w szpitalu, sytuacja z rana powtórzyłaby się, choć nadal nie jest za późno. 
-Przepraszam, czy w czymś pomóc ? -za plecami napastującego mnie ojca, pojawiła się niska pielęgniarka. Wiedziałam, że gdy podniosę głowę, ona z pewnością dojrzy, jak bardzo bałam się mężczyzny, który z zaciśniętymi ustami, powolnie odwraca się w jej stronę. Prawdopodobnie mogłabym teraz uciec, ale byłam zbyt sparaliżowana strachem przed powrotem do domu i o to co może się stać, jeśli ta ciekawska i zaniepokojona pracownica nie zejdzie nam z drogi. Nie codziennie spotyka się takie sytuacje. 
-A pani to nie powinna pracować ? - odpowiedział chamsko, znacznie górując nad nią, wzrostem. 
-Nie, jeśli ktoś zastrasza córkę na szpitalnym korytarzu. - odparła bez zawahania. Ze zdziwienia otworzyłam szerzej oczy. Nic nie wskazywało na tą, że choć w małym calu mogła się go bać. Twardo stała na marmurowych kafelkach z dłońmi zaplecionymi na piersiach. 
-To nie pani pieprzona sprawa ! - warknął. 
-Och, chyba przydałaby się guma do żucia. -zadrwiła z lekkim uśmiechem. Ojciec zamilkł, nie spodziewając się takiej odpowiedzi od tak niepozornej kobiety. -Wszystko w porządku ?- przechyliła głowę, zwracając się do mnie. Przesunęła się kilka centymetrów w bok i stanęła na palcach, aby ujrzeć moją twarz, która schowana była za ramieniem mojego ojca. 
-Tego już za wiele !- krzyknął wściekle. Mocno chwycił mnie za ramię i przyciągnął do siebie. -Zgłoszę panią do sądu. - zagroził, zmierzając w stronę windy. Musiałam biec, aby nadążyć za jego krokami, a pielęgniarka miała rozwiązanie problemu, kiedy zobaczyła ten obrazek. 
-Zobaczymy kto trafi tam szybciej ! -żachnęła się i kręcąc głową weszła do jednej z sali. Ojciec odprowadził ją wzrokiem, szepcząc najgorsze wyzwiska i nacisnął guzik windy. 
-A ty jesteś mi winna 50 zł za taksówkę, ale oddasz, kiedy obsłużysz swojego pierwszego klienta. 

Wolę umrzeć niż nią zostać !- gryząc się w język, weszłam do metalowego pomieszczenia, które miało nas zawieść na parter, a potem udać się do wyjścia, gdzie droga do domu miała przygotować mnie psychicznie na kolejną noc z jego ohydnym zachowaniem wobec mojego ciała, które niezdolne do najmniejszego ruchu, było jego całkowitą własnością. 



----------------------------------------------------------------------
Więc ... Przybywam z nowym rozdziałem ! 
Miło będzie, jeżeli skomentujecie ;) 
W lewym górnym rogu widnieje ankieta. 
Dla Was to tylko jedno kliknięcie, a dla mnie motywacja do pisania ;) 

Chciałam również zaprosić Was na moje nowe opowiadanie, które prowadzę wraz z kuzynką.  
Tak, wiem, miałam nie prowadzić dwóch opowiadań, ale od razu mówię, że to z pewnością z kończę ! 
Powód ? 
Sama nie lubię, jak dziewczyny mają super opowiadanie, genialna fabuła, a po 5 rozdziałach stają w miejscu. 
Myślę, że większość z Was woli czytać je "od deski do deski" ;D 

Także zapraszam ...