sobota, 14 lutego 2015

{01} „To jej ostatnie godziny.”



„Nie chcę już więcej grać w tą grę
Nie chcę więcej tutaj stać”
-James Arthur

Moje stopy rytmicznie odbijały się od podłoża, kiedy opuszczałam stację metra. To był jedyny środek transportu, którym mogłam podróżować po Warszawie bez obawy, że spotkam kanara i dostanę ogromny mandat. 
Na chodnikach był już tłum ludzi, którzy w swoim biegu, niemal mnie taranowali. Niski wzrost był moją największą wadą. Jeszcze niedawno to ja śpieszyłam się do szkoły, biegnąc między uliczkami, aby zdążyć na autobus. Teraz zdaję sobie sprawę, jak bardzo mi tego brakuje. Choć inni jej nienawidzą, to ona dawała mi motywację, aby wstać z łóżka i wyjść naprzeciw światu. 
Mocniej zacisnęłam połowy kurtki, ciągnąc za wielkie drzwi, prowadzące do szpitala. Charakterystyczny, mdły zapach zaatakował moje nozdrza. Przełknęłam głośno ślinę i szerokim korytarzem udałam się w stronę windy. Była ona dość przestronna, a jedyne co mi się nie podobało to jej ściany wykonane z luster. Dzięki nim ani na chwilę nie zapomniałam o uderzeniu ojca, widząc zaróżowiony ślad na mojej bladej skórze. Postawiwszy kołmierz, aby choć w połowie zakrywał znamię na moim policzku, cierpliwie czekałam na ciche pyknięcie windy, oznajmiającym, że znajdowałam się na dobrym piętrze. Ostrożnie wyszłam z windy. Na korytarzu panowała cisza, którą uwielbiałam. Była kojąca,  a nie przesiąknięta strachem. Nienawidziłam się tak czuć ; brudną, bezradną i wściekłą na samą siebie, że jestem zbyt krucha i słaba, aby przerwać ten koszmar. 
-Przepraszam ? -ciepły głos, stojącej obok pielęgniarki, wyrwał mnie z zadumy,  podczas której tępo wpatrywałam się za jesienny krajobraz za oknem. -Jesteś córką, pani Szulc ?
-T-tak.- wydukałam ze zdenerwowaniem, wiedząc, że w tej pozycji, ubrana w biały mundurek kobieta, ma idealny widok na moją ranę na policzku. 
-Dobrze, że przyszłaś. -uśmiechnęła się serdecznie.
-Czy coś się stało?- zapytałam, czując rosnący niepokój, który również emanował od pracownicy tej placówki. 
-Nie chcę owijać w bawełnę.-jej wzrok nerwowo zbaczał na wszystko co znajdowało się na długim korytarzu, kiedy zastanawiała się nad doborem swoich słów. 
-Proszę mówić. - ponagliłam, próbując powstrzymać drżenie mojej dolnej wargi. Każdego dnia starałam się rozważać odejście mamy, ale do głowy mi nie przyszło, aby stało się to aż tak szybko. 
-To jej ostatnie godziny. - ból w klatce piersiowej, wywołany jej słowami, sprawił, że podtrzymując się ściany, upadłam na zimną, ułożoną z bursztynowych kafelek podłogę. 
-Nic więcej nie możemy zrobić, kochanie. - chwilę potem uklęknęła obok mnie, czule odgarniając mi włosy, które zakrywały twarz. Ta informacja była gorsza niż cios poniżej pasa. Nie poradzę sobie bez niej, nie mówiąc już o dalszym życiu z ojcem, który zasługuje na śmierć pod gilotyną. -Dobrze byłoby zawiadomić rodzinę. - poradziła z troską, ujmując moje ręce i posyłając mi pocieszający uśmiech. 
-Ona nie ma rodziny. - podkuliłam nogi, kładąc brodę na kolanie. 
-To może dziadkowie ?- odparowała ochoczo. 
-Dziadkowie zginęli w wypadku samochodowym trzy lata temu. - zimny dreszcz przeszedł po moich plecach na samo wspomnienie tych traumatycznych wydarzeń, co jeszcze bardziej spotęgowało moją chęć do płaczu. 
-W takim razie tata. 
-Tata. - zdziwiona i jednocześnie przestraszona, podniosłam głowę, patrząc na nią badawczo. Nawet nie chcę myśleć co działoby się, gdyby tu przyjechał. 
-Nie kombinuj młoda damo. -upomniała mnie poważnym tonem. 
-Dobrze. - lekko pokiwałam głową, pociągając nosem. 
-Do zobaczenia później. - uprzejmie się pożegnała, powracając do wyprostowanej pozycji. Obciągnęła  w dół, swój nienaganny mundurek i zdecydowanym krokiem udała się do pokoju pielęgniarek, który znajdował się tuż za rogiem. Kiedy odgłos zamykanych drzwi, dotarł do moich uszu, wybuchłam niekontrolowanym płaczem, zwilżając piekące miejsce na policzku, strugami gorzkich łez. 


*narracja trzecioosobowa*

Ich rozpalone ciała, w cudownym złączeniu, idealnie kontrastowały z chłodem, satynowej pościeli ze srebrnymi wzorami. Ona, osiągnąwszy spełnienie, cieszyła się bliskością blondyna, na którego klatce piersiowej trzymała swoją głowę. On, rozkoszując się widokiem jego kobiety, dochodzącej i skandalizującej jego imię niczym zawzięty kibic, trzymał ją w ramionach, czule przytrzymując usta przy jej rozpalonym czole. 
-Kocham Cię, Marco.- wyszeptała, próbując odzyskać równomierny oddech. 
-Myślisz, że się udało ?-zapytał, patrząc na nią z góry. Od oświadczyn, które wywołały wiele komentarzy w mediach osiem miesięcy temu, pragnęli zapieczętować swój związek i wcale nie chodziło tu o ślub. Dla nich spełnieniem marzeń był teraz wspólny potomek. Ich związek trwał już cztery lata i tak jak wszystkie, miewał chwile dobre i złe, słabości i bezgranicznego szczęścia. To wszystko kazało im wierzyć, że są sobie pisani, choć pochodzą z całkiem różnych światów. Caroline była zwykłą dziewczyną studiującą ekonomię na najlepszej uczelni. On światowy piłkarz, z wieloma sukcesami na koncie. Razem się dopełniają , tworząc związek, którego mogą pozazdrościć im inne pary. Marco, na początku, nie myślał, że będzie tak umiał; żyć w rutynie z jedną kobietą. Udało się dzięki jego wewnętrznemu zaparciu i miłości podbudowującej go od środka. 
-Wiem, że to przeze mnie jeszcze się nie udało, ale uwierz, że ty i twój przyjaciel nie będziecie mieć spokoju póki ta mała fasolka nie ulokuje się we mnie. - odpowiedziała żartobliwie, choć wyrzuty sumienia niszczyły ją od środka. 
-Niczego bardziej nie pragniemy, kochanie. - zachichotał, odpowiadając z prawdziwą namiętnością w głosie. 
-Dobrze to wiedzieć. - uśmiechnęła się słodko, chowając twarz w zagłębienie między jego obojczykiem a szyją. Zapach jego skóry był najwspanialszym, a on sam najcudowniejszym mężczyzną na ziemi. Wyglądał niczym grecki bóg, a jego zachowanie najlepszym co mogło przydarzyć się kobiecie, którą była ona - 21-letnia kobieta, która nie zawsze miała lekko. Szybka śmierć ojca, depresja mamy i nałóg narkotykowy. 
-Kiedy będziesz mieć wyniki ?- zapytał po chwili komfortowej ciszy. 
-Nie bądź w gorącej wodzie kąpany, skarbie. - uśmiechnęła się seksownie, przybliżając swoją twarz do jego. - W środę mam wizytę u doktora. Wtedy wszystko będzie wiadome. 
-Uda się. Zobaczysz. - zapewnił, odgarniając niesforne kosmyki włosów z jej twarzy. Uśmiech zniknął z twarzy blondynki, kiedy zdała sobie sprawę, że nie jest gotowa na kolejną porażkę, która okropnie bolała. Chciała być dla niego pełnowartościową kobietą, a brak ciąży, tylko skutecznie to uniemożliwiał. 
-Wierzę ci, Marco. - przytaknęła, opadając na miejsce obok niego. 

*Liliana*
-Hej.- do sali, w której przebywała mama, weszłam z przylepionym uśmiechem na twarzy. Chciałam być teraz dla niej opoką, a nie zmartwieniem. 
-Witaj. -jej blada twarz, rozpromieniła na mój widok. Chudymi rękoma, podparła się materaca, aby położyć się wyżej, co gwarantowało komfortową rozmowę z moją osobą. Robiąc dobrą minę do złej gry, chciała mnie przekonać, że wcale nie jest tak źle. Oczy zapiekły mnie, widząc ją tak schorowaną, z jasną chustką, która zakrywała jej łysinę. Kiedy wpatrywała się we mnie zmęczonym jak również pełnym miłości wzrokiem, zrozumiałam, że lada chwila ją stracę. Na zawsze. 
-Mamo.- moja dolna warga zaczęła niebezpiecznie drżeć. 
-Chodź tutaj. - lekko poklepała miejsce obok siebie, mówiąc cichym tonem. Szybko podbiegłam do łóżka i usiadłszy na nim, wtuliłam się w brzuch rodzicielki, który przykryty był białą pościelą, cicho płacząc. Zniosłabym wszystko, ale nie jej utratę, która zgodnie z wytycznymi pielęgniarki, miała nastąpić wkrótce. Kto teraz będzie mnie wspierał i chronił przed pozbawionym rozumu, ojcem ? Kto co ranek będzie przynosił mi ciepłe kakao do łóżka? Z kim będę rozmawiać, kiedy ojciec całkowicie odciął mnie od szkoły i przyjaciół ? I kto będzie mnie kochał, jak ona ? -Nie płacz, kochanie. -powiedziała z wielką troską, gładząc moje zaniedbane włosy. 
-Nie chcę, żebyś odchodziła. -wymamrotałam z żałością. 
-Uwierz mi, ja też nie. -wolną ręką otarła pojedynczą łzę, spływającą po jej zapadniętym policzku. Przed chorobą była naprawdę ładną kobietą. Jej kręcone, brązowe włosy zawsze opadały kaskadami na ramiona. Miała śniadą twarz, z lekko zaróżowionymi policzkami i dokładnie ukształtowane, gęste brwi tak, że nigdy nie musiała używać henny, o której istnieniu dowiedziałam się dopiero w liceum. Nigdy nawet nie byłam w gabinecie kosmetycznym, czym odstawałam od reszty bogatszych dziewczyn z klasy, którym wszystko spadało z nieba, a ja na najbardziej potrzebne rzeczy, harowałam na zmywaku w restauracji niedaleko osiedla, na którym mieszkam. -Lil, błagam.- mama próbowała uspokoić mnie, aby samej się nie rozkleić. Wiele umiała znieść, ale nie łzy własnej córki. -Jesteś silna. Dasz sobie radę.
-Nie prawda !-krzyknęłam, zaciskając bezradnie dłonie wraz z prześcieradłem, które zbierało pot z mojej skóry, lecz przez usta schowane w materiale pościeli, mój głos nie ukazywał podniesienia. 
-Kochanie... -zaczęła, kładąc dłonie na moich ramionach, aby zmusić mnie do podniesienia głowy i skupić się na zmartwionej minie rodzicielki. - W szafie schowane są pieniądze. Niewiele, ale babcia nie szczędziła nam ich w testamencie, ale wystarczy, żebyś wyjechała. Nawet dzisiaj, kiedy pójdzie spać. Nie pozwolę, aby nawet po mojej śmierci, ten bydlak cię krzywdził.
-To nie jest twoja wina, mamo. -ścisnęłam jej wychudzoną dłoń, doskonale czując każdą, najmniejszą kostkę i kosteczkę, pociągając nosem. 
-Moja. -odparła dosadnie. -Dawno powinnyśmy były się wyprowadzić. 
-Wezmę je. -oznajmiłam, przełykając ślinę. Tak naprawdę nie byłam pewna co do tego pomysłu, lecz nie chciałam bardziej denerwować mamy. Ona potrzebuje spokoju, a ja poważnie się zastanowić co chcę zrobić ze swoim dalszym życiem, choć wiem, że śmierć uchroniłaby mnie na zawsze od tego piekła. 



*narracja trzecioosobowa*

Po wspólnym prysznicu, para postanowiła powrócić do swojego rutynowego życia i obowiązków, jakie dziś musiała wypełnić również w pracy. Podobno poranny seks działa lepiej niż mocna kawa, a wtedy nie myśli się o całodniowym siedzeniem za biurkiem i słuchaniu ględzenia  natrętnego szefa. 
-Proszę. - blondynka postawiła miseczkę z owsianką przed piłkarzem. Na jej twarzy ciągle gościł uśmiech i żadna siła nie mogła zniszczyć jej dzisiejszego dnia. Optymizm Marco nastrajał ją pozytywnie każdego dnia i to dzięki niemu chciała wyjść z łóżka i stanąć, oko w oko, ze światem, którego zamieszkujący ludzie są irytujący, zapatrzeni w siebie  i dbający o własne dobro, nie licząc się ze zwykłymi ludźmi, którzy mają uczucia. 
-Dziękuję, kochanie. - odpowiedział radośnie, kiedy przed odejściem, pozostawiła czuły pocałunek na jego policzku. 
-Myślałeś już co kupimy Piszczkom na rocznicę ?- zagadnęła, wkładając do pudełeczka kanapki z tuńczykiem, które miały zostać spożyte na lunch. 
-Nie, ale tygodniowa wycieczka na Bali powinna wystarczyć. - odpowiedział, zanim łyżka owsianki znalazła się w jego malinowych ustach. 
-A Sara ? - dopytywała z wyraźnym zmartwieniem, wiedząc, że Piszczkowie nie przyjmą prezentu dopóki ich ukochana córka nie będzie miała zapewnionej opieki. Mała była ich oczkiem w głowie i tego właśnie zazdrościła im blondynka. Tak jak Ewa chciała wybierać kolorowe sukieneczki, spineczki i frotki, chciała uczyć ją sztuki makijażu, chciała oglądać, jak nieudolnie stawia kroki w jej szpilkach. Jak na razie to wszystko pozostawało poza zasięgiem jej marzeń i to najbardziej bolało. 
-Niech zostanie tutaj. - odpowiedział beztrosko Marco, wzruszając ramionami. Bardzo lubił dzieci, a jego chrześniak Nico był najwspanialszym i najsłodszym dzieciakiem na świecie. Caro stanęła tyłem do blatu, opierając na nim wypielęgnowane dłonie. Przegryzając wnętrze policzka, poczęła się prawdziwie zastanawiać nad propozycją ukochanego, która nie byłaby taka zła, gdyby razem ustalili jakieś kompromisy w sprawie godzin pracy i wyjściach poza dom. 
-Okej. 
-Mówiłem już, że cię kocham ?- wyczyściwszy miskę do czysta, odwrócił się do kobiety i szeroko uśmiechnął, wyciągając dłoń. Bez zawahania złapała ją, a blondyn przyciągnął ją do siebie, zmuszając by usiadła na jego kolanach. 
-Jeśli chodzi o dziś, to jakieś pięć razy. - powiedziała wesoło, zaplatając ręce na jego szyi. 
-I tak będzie codziennie. - zapewnił, przypieczętowując krótką obietnicę przeciągłym pocałunkiem, w którym ich języki ocierały się o siebie, sprawiając, że do brzucha blondynki powróciły motyle. -Wybrałaś już datę?- zapytał, odsuwając się od niej na małe milimetry, kiedy obojgu zabrakło tchu do dalszego całowania się. 
-Nie, ale to zrobię. - zapewniła pośpiesznie, widząc, jak Marco marszczy brwi. 
-Chcę wsunąć obrączkę na twój palec, aby wszyscy wiedzieli, że jesteś moja.
-Od dawna jestem. -uśmiechnęła się ciepło. 
-I naprawdę nie będzie mi przeszkadzać twój brzuszek. 
-Marco ! - pisnęła.- Jeszcze nic nie wiadomo. 
-Ale ja czuję, że dzięki mnie, wczoraj począł się mój mały piłkarz. - odpowiedział poważnie. 
-A ja nadal upieram się, że to dziewczynka. -zabawnie wytknęła mu język. Na podjazd zajechał czarny opel Błaszczykowskiego, który przycisnął klakson. Marco zacisnął usta w geście irytacji. Nie znosił porannych treningów, choćby ze względu na ukochaną, z którą mógłby spędzić godzinę oraz wczesne wstawanie. 
-Idź.- ponagliła go, schodząc z kolan chłopaka, który lekko przygarbiony wstał, aby zabrać swoją torbę z jasnej, zamszowej kanapy. 
-Więc ... Pa. -pożegnał się smutno i ociężale ruszył w stronę drzwi, a kiedy zamknęły się za nim blondynka rzuciła żartobliwie:
-Zrób wreszcie to prawo jazdy ! 
Choć wiedziała, że jeżdżąc bez niego narobił sobie niemałych kłopotów, to i tak kochała go bezgranicznie takim, jakim jest i nic nie chciała zmieniać w swoim życiu. Ale, czy to w końcu nie zrobi się zbyt nudne, a blondi postanowi zaszaleć i stać się całkiem innym człowiekiem ?


*Liliana*
-Kochanie. - troskliwy głos mamy i jej palce delikatnie gładzące mój policzek, wyrwały mnie z krótkiej drzemki na jej brzuchu. Od dawna mój sen był tak spokojny i relaksując, bez okropnych koszmarów i nasłuchiwania zbliżających się kroków ojca. 
-Jeszcze minutka. -jęknęłam, oblizując spierzchnięte usta. Mama krótko się zaśmiała i odgarnęła kosmyki włosów, które przyklejały mi się do twarzy. 
-Nie lubię Cię wyganiać, ale nie chcę, żeby on miał do ciebie pretensje. - oznajmiła lekko, jakby nie znajdowała się w szpitalu a w domu i zamiast na śmierć, czekała na pijanego męża. Spędzając z nią kolejne godziny, chłonęłam niczym chusteczka rozlaną wodę, jej bliskość. Starałam się nie dopuszczać do siebie myśli, że niedługo jej tu zabraknie, naiwnie przekonując się, że ostatnie miesiące to tylko sen, a za chwilę się obudzę i przynajmniej połowa z tych rzeczy wróci do normy. Na zmianę zachowania ojca, dawno przestałam liczyć. 
-Nie zostawię cię tutaj. - powiedziałam z zdeterminowaniem, gwałtownie podnosząc się, czego od razu pożałowałam. Mięśnie mojej szyi i karku okropnie mnie bolały od spędzania czasu w tak nie wygodnej pozycji. 
-Nie możesz się narażać. - kąciki jej ust uniosły się delikatnie w gorzkim uśmiechu. 
-Nie obchodzi mnie to. -rzuciłam. Nie wiem skąd wzięła się u mnie ta odwaga, skoro nigdy wcześniej nie udało mi się sprzeciwić tyranowi, z którym mieszkam. 
-Skarbie, proszę, idź. - mój upór sprawiał, że w jej oczach zbierały się łzy. 
-Mamo ... -wyszeptałam z gulą w gardle, która zaczęła skutecznie uniemożliwiać mi mówienie. Bałam się zostawiać jej samej. Nie chciałam żeby odchodziła. Nie dziś, nie jutro, nie za tydzień, nie za miesiąc. Pragnęłam wyrwać nas z tego koszmaru i rozpocząć życie z nową kartą. Zapomnieć o tym co było złe i skupić się na przyszłości. Kochałam ją i nie chciałam, by zostawiała mnie tutaj; samą. 
-Idź, Lily. -powtórzyła ściskając moją rękę. 
-Nie. - szepnęłam, kręcąc głową. Łzy samowolnie wydostały się z moich oczu, zamazując mi obraz. 
-Bądź silna dla mnie, skarbie. 
-Mamo ... 
-No. - klepnęła mnie w kolano, ocierając łzy i starając się uśmiechnąć. -Będę tu jutro. 
-Kocham cię, mamo. 
-Ja ciebie też. -ujęła moją twarz w swoje dłonie, które były zimne. Kciukami otarła moje słone łzy i matczynie ucałowała w czoło. -Jesteś w stanie wyrwać się z tego koszmaru i masz zrobić to dla mnie. - powiedziała poważnie. Nie byłam w stanie wydusić już ani jednego słowa, więc pokiwałam lekko głową, przegryzając wargę. Byłam rozdarta. Z jednej strony chciałam czuwać razem z nią, a z drugiej bałam się, że ojciec tu przyjdzie i zrobi ogromną awanturę. W takiej furii robi wiele rzeczy, których nie można się po nim spodziewać. 
Ponaglający wzrok mojej rodzicielki, zmusił mnie do podniesienia się. Powoli wstałam z taboretu, patrząc na nią z góry. Uśmiechnęła się do mnie pocieszająco i puściła moją rękę. Nie potrafiłam wymusić uśmiech ze swojej strony, choć wiedziałam, że taki byłby dobry dla jej samopoczucia. 
Ostatni raz spojrzałam na jej twarz, chcąc zapamiętać jej każdą, pojedynczą rysę, zmarszczkę i pieprzyka na wypadek, gdyby... NIE ! Nie wolno mi tak myśleć. Ona jest silna i co najważniejsze obiecała mi, że jutro jeszcze się spotkamy, a ona mnie przytuli i pocałuje we włosy, jak zawsze po aktach brutalności wykonywanych przez ojca na moim ciele i wewnątrz jego. 
Po krótkim skarceniu się w myślach, łudząc się nadzieją, podeszłam do sofy, gdzie znajdowała się moja kurtka. Moje kolana miękły z każdym krokiem, a oczy znów zapiekły od nadmiaru zgromadzonych w nich łez. Nie odwracając si, powolnie nasunęłam kurtkę na ramiona i podeszłam do drzwi. Chwyciwszy srebrną klamkę, otworzyłam je i stanęłam znieruchomiała, słysząc jeszcze ciche „Kocham cię, Lily”. Jedynie czego pragnęłam to wrócić i wtulić się w jej wątłe ciało, lecz duża ręka zaciskająca się na moim nadgarstku, skutecznie mi to uniemożliwiła, ciągnąc w bok. Zostałam pchnięta na ścianę, przez co poczułam ciche chrupnięcie moich kości. Czerwona twarz ojca pojawiła się chwilę potem, abym mogła zobaczyć jego okropnie czarne oczy, które nie zwiastowały niczego dobrego. Zaschło mi w ustach, kiedy w sposób telepatyczny przekazywał mi swoją złość. Gdzie się podziała moja odwaga, kiedy jej potrzebuję ? 
-Chyba ci coś, kurwa, mówiłem. -wycedził przez zaciśnięte zęby, aby nie usłyszały go pracujące pielęgniarki, od których roiło się teraz na korytarzu. Spuściłam głowę, okazując swoją słabość przed jego osobą. Był zbyt silny fizycznie, ale i psychicznie. Tylko on w jednym zdaniu potrafił zmieszać człowieka z błotem. -Teraz wyjdziesz ze mną, kulturalnie, a w domu dam ci konkretną nauczkę. -zagroził, przez co poczułam dreszcze. Jego zaciśnięta w pięść dłoń, znajdowała się na wysokości mojego policzka, aktualnie wbijając się w ścianę. Gdybyśmy nie byli w szpitalu, sytuacja z rana powtórzyłaby się, choć nadal nie jest za późno. 
-Przepraszam, czy w czymś pomóc ? -za plecami napastującego mnie ojca, pojawiła się niska pielęgniarka. Wiedziałam, że gdy podniosę głowę, ona z pewnością dojrzy, jak bardzo bałam się mężczyzny, który z zaciśniętymi ustami, powolnie odwraca się w jej stronę. Prawdopodobnie mogłabym teraz uciec, ale byłam zbyt sparaliżowana strachem przed powrotem do domu i o to co może się stać, jeśli ta ciekawska i zaniepokojona pracownica nie zejdzie nam z drogi. Nie codziennie spotyka się takie sytuacje. 
-A pani to nie powinna pracować ? - odpowiedział chamsko, znacznie górując nad nią, wzrostem. 
-Nie, jeśli ktoś zastrasza córkę na szpitalnym korytarzu. - odparła bez zawahania. Ze zdziwienia otworzyłam szerzej oczy. Nic nie wskazywało na tą, że choć w małym calu mogła się go bać. Twardo stała na marmurowych kafelkach z dłońmi zaplecionymi na piersiach. 
-To nie pani pieprzona sprawa ! - warknął. 
-Och, chyba przydałaby się guma do żucia. -zadrwiła z lekkim uśmiechem. Ojciec zamilkł, nie spodziewając się takiej odpowiedzi od tak niepozornej kobiety. -Wszystko w porządku ?- przechyliła głowę, zwracając się do mnie. Przesunęła się kilka centymetrów w bok i stanęła na palcach, aby ujrzeć moją twarz, która schowana była za ramieniem mojego ojca. 
-Tego już za wiele !- krzyknął wściekle. Mocno chwycił mnie za ramię i przyciągnął do siebie. -Zgłoszę panią do sądu. - zagroził, zmierzając w stronę windy. Musiałam biec, aby nadążyć za jego krokami, a pielęgniarka miała rozwiązanie problemu, kiedy zobaczyła ten obrazek. 
-Zobaczymy kto trafi tam szybciej ! -żachnęła się i kręcąc głową weszła do jednej z sali. Ojciec odprowadził ją wzrokiem, szepcząc najgorsze wyzwiska i nacisnął guzik windy. 
-A ty jesteś mi winna 50 zł za taksówkę, ale oddasz, kiedy obsłużysz swojego pierwszego klienta. 

Wolę umrzeć niż nią zostać !- gryząc się w język, weszłam do metalowego pomieszczenia, które miało nas zawieść na parter, a potem udać się do wyjścia, gdzie droga do domu miała przygotować mnie psychicznie na kolejną noc z jego ohydnym zachowaniem wobec mojego ciała, które niezdolne do najmniejszego ruchu, było jego całkowitą własnością. 



----------------------------------------------------------------------
Więc ... Przybywam z nowym rozdziałem ! 
Miło będzie, jeżeli skomentujecie ;) 
W lewym górnym rogu widnieje ankieta. 
Dla Was to tylko jedno kliknięcie, a dla mnie motywacja do pisania ;) 

Chciałam również zaprosić Was na moje nowe opowiadanie, które prowadzę wraz z kuzynką.  
Tak, wiem, miałam nie prowadzić dwóch opowiadań, ale od razu mówię, że to z pewnością z kończę ! 
Powód ? 
Sama nie lubię, jak dziewczyny mają super opowiadanie, genialna fabuła, a po 5 rozdziałach stają w miejscu. 
Myślę, że większość z Was woli czytać je "od deski do deski" ;D 

Także zapraszam ... 


3 komentarze:

  1. Super rozdział ;) Ale jak możesz to zmień kolor liter bo trudno coś przeczytać ;) pozdrawiam Julia Reus

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebisty rozdział :* Uwielbiam czytać twoje blogi wciągają od pierwszych rozdziałów <3
    Pozdrawiam Martyna :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm... bardzo ciekawie. :D
    Nie lubie takich tematów, ale zaciekawiłaś mnie, więc na pewno zostane na dłużej. Mam nadzieję, że jednak skończysz po jakimś czasie z tym tematem molestowania, bo trochę mnie to przeraża.
    Aczkolwiek opowiadanie dobre, dodaję do obserwatorów :D
    Zapraszam do siebie również na 1:
    envoy-bvb.blogspot.com/
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń