sobota, 14 marca 2015

{03}„Potrzebuję Cię, rozumiesz ?”



„Widzi swoje odbicie
Potem rzuca lustrem o podłogę
Jej obraz jest zniekształcony
Krzyczy: "Czy dłużej warto?"
-Little Mix „Change your life”


Moja świadomość powróciła tak nagle, kiedy zupełnie się tego nie spodziewałam. Ale, czy TAM wysoko też tak boli ? Moje ciało było zdrętwiałe i zmarznięte, przez chłód, który się wokół rozprzestrzeniał. Nie maskowała go nawet, miła w dotyku, płachta zarzucona na nie niedbale. Powieki za dużo ważyły, abym mogła je podnieść, a nadgarstki okropnie szczypały, okryte kującym materiałem. Do moich uszu dotarło ciche pykanie czegoś, co mogło stać obok mnie i szuranie czyjiś butów. To naprawdę miało tak wyglądać ? 
Bałam się, lub nie miałam siły, aby zrobić konkretny ruch.
-Kiedy ona się obudzi ? - zapytał ktoś posiadający głos mojego ojca. Wtedy do mnie dotarło, że najprawdopodobniej jestem w szpitalu, a on mnie uratował. Inaczej oznaczałoby to, że razem wylądowaliśmy w piekle, na wieki.
-Niestety, to nie od nas zależy. -odpowiedziała kobieta. Ton jej głosu doskonale oddawał niechęć do przewrażliwionego i równocześnie niecierpliwego mężczyzny, który nagle zaczął się mną przejmować. Przepraszam, on zawsze się o mnie troszczył tylko ja tego nie doceniałam. Czuć ten sarkazm ?
-Znów to samo. -westchnął z irytacją, której płomyk zaczął bardziej się tlić w jego zgorzkniałym i zniszczonym przez alkohol, wnętrzu.  -Pracują tu jacyś normalni ludzie ?!
-Proszę nas nie obrażać. -obruszyła się kobieta. - Mógł pan pilnować córki, więc może lepiej będzie, jak pan wróci do domu i odpocznie.
-Dobrze. - w życiu nie usłyszałam go tak bardzo uległego. Albo męczył go kac, który zwiastował wypicie kolejnego piwa, albo ta przemiła pani była posiadaczką wielkich balonów, które ledwie mieściły się w bluzce. - Tylko proszę ją przypilnować. - polecił, wychodząc, co potwierdził dźwięk otwieranych drzwi. Kobieta, która pewnie była pielęgniarką, niemo przytaknęła, kładąc rękę na moim czole. Okropny zapach jej mocnych perfum sprawiał, że nie mogłam oddychać. Poproszenie by odeszła, było zbyt ryzykowne, kiedy ja chciałam pozostać niezauważona, potrzebując czasu, by ogarnąć ten cały bałagan.
Cicho mruknęła coś pod nosem i odeszła, robiąc mi ogromną przysługę. Po chwili drzwi się zamknęły, a ja powolnie otworzyłam oczy, przyzwyczajając się do okropnie jasnego światła. Kiedy zdecydowały się współpracować ze światem zewnętrznym, mogłam obejrzeć swoją salę. Była mała i biała, a ten kolor nie należał do moich lubionych, symbolizując czystość i niewinność. Ja taka nie byłam - ani czysta ani niewinna. 
Nagle zapragnęłam płakać. Płakać przez cały dzień, nie chcąc, aby ktokolwiek tu przychodził, bym mogła tą czynnością wykończyć swoje ciało, skoro podcięcie żył nic nie dało. To jednak nie było możliwe. Byłam przypięta do kroplówki i nie miałam pojęcia, jak wyrwać się temu cholerstwu. 
Westchnęłam z zawiedzeniem, spuszczając wzrok na moje ręce obleczone w gryzący materiał, który sprawiał mi lekki dyskomfort. Nawet poruszanie palcami sprawiało mi ból. Dlaczego nie mogłam tak po prostu odejść ? Spokojnie udać się do innego świata, który byłby lepszy od tego tutaj. Nienawiść do ojca momentalnie wzrosła, o ile to było możliwe. To przez niego chciałam się zabić i w żadnym wypadku, nie powinien był mnie ratować. Zasługiwałam na szczęście, od wielu lat, któro miałaby gwarantować śmierć. 
Osunęłam się w dół łóżka, gdzie przykryłam się kołdrą po sam czubek głowy, która miała umożliwić mi odcięcie się od świata i ludzi. Większość z nich będzie mnie wytykać palcami i zawsze kojarzyć z niedoszłym samobójcą, czego nie zniosłabym. Byłam głupia, próbując się zabić we własnym domu. Mogłam, na przykład, skoczyć z mostu. Jedynym moim usprawiedliwieniem było to, że chciałam aby ON cierpiał tak jak ja. Żeby codziennie śnił mu się ten obraz, kiedy leżałam blada, cała we krwi, żeby codziennie winił się, że swoim zachowaniem postawił swoją własną córkę na stracenie.  Teraz ma idealną okazję do bycia super tatusiem, która podbudowuje jego ego. 
Przestałam dusić w sobie emocje. Rozpłakałam się na dobre, kiedy momentami nawet brakowało mi powietrza. Zostałam teraz sama, zdana tylko na siebie. 
Moja klatka unosiła się chaotycznie, a nos zapełnił się przeźroczystą mazią. Poduszka, na której spoczywała moja głowa, w mgnieniu oka stała się mokra. Bezsilność, którą czułam, była nie do zniesienia i mogłam się tylko zastanawiać ile czasu minie do kolejnego targnięcia się na własne istnienie. 

***

Ludzie udają, że są szczęśliwi w prowadzonym przez siebie życiu. Codzienny marszobieg do pracy, godziny siedzenia za biurkiem i stres. Kiwają przecząco głowami, kiedy próbujemy pokazać im niebezpieczeństwa, jak szybka jazda samochodem, czy pośpiesznie używanie noża, kiedy za godzinę ma pojawić się mąż wraz z dziećmi, a obiad niegotowy, ponieważ wymagający szef obładował ich kolejną porcją wydrukowanych kartek z malutkim czarnym pismem, rozsianym na białej powierzchni niczym mak. Uparcie twierdzą, że takie rzeczy zdarzają się „pechowcom”, a oni są najlepsi w tym co robią. Bzdura. Nie ma idealnych ludzi, którzy nigdy nie popełniliby błędu. Nie ma drugiego życia. 
Więc dlaczego wśród nas jest tylu samobójców ? Stwierdziłbyś, że nie potrafią się dostosować, a najlepsze środowisko dla nich to zamknięty ośrodek psychiatryczny. Nic bardziej mylnego. Nikt nawet nie pomyślałby, że mamy problemy, z którymi sobie nie radzimy, że niekiedy jesteśmy traktowani na równi z błotem, które obryzgało nam buty. Wykrzywiają usta w zniesmaczeniu, kiedy ktoś zwraca uwagę, aby zagadnąć do osoby, która stoi na przepaści. Pocieszyć, zapewnić, że wszystko będzie dobrze i odwlec od tego pomysłu. Współczują psychologom pracującym w szpitalu, rzucając dziwne spojrzenia, kiedy leżymy na szpitalnym łożu, niewiele różniąc się od pościeli, którą zostało okryte nasze wyczerpane ciało. Dlaczego nie dbają o swoje życie, które jest tak kruche i liche, kiedy dla nas samobójców jest nic nie warte, a śmierć okazuje się najlepszym rozwiązaniem ? 
Moje istnienie również zaliczało się do tej kategorii. Byłam zbyt przesiąknięta bólem, aby starać się normalnie żyć. Nie potrafiłam udawać. Robienie tego, pogrążyłoby mnie jeszcze bardziej w swojej beznadziejności. Stan, w którym się znajdowałam, z łatwością można było porównać do gumy do żucia, która bezczynnie leży w parku na pożółkłej, przez uroki jesieni, trawie. Nikt mnie nie podniesie, bo jestem mało interesująca, brzydka i brudna. 
Po dwugodzinnych badaniach mogłam uwolnić się od niewygodnych pytań lekarzy, czy dobrze się już czuję. Za każdym razem chciałam odpowiedzieć stanowcze „nie” bez zbędnych wyjaśnień, ale uparcie twierdziłam, że tak okłamując samą siebie. Było do dupy. Szczególnie psychicznie, bo piekące rany na nadgarstkach i bolące mięśnie dało się zignorować, w przeciwieństwie do bezradności w moim mózgu. Nikt mnie tutaj nie rozumiał, a ja nie byłam zbyt wylewna, kolejny raz chroniąc tyłek ojca. Nie miałam siły na sprawy sądowe, policję i wyprowadzkę do domu dziecka. To wykończyłoby mnie, a naprawdę wolałabym umrzeć w spokoju, chłonąc widoki, kiedy ostatni raz zamknę oczy. Tym razem na zawsze. 
Wtuliłam głowę jeszcze głębiej w poduszkę, spokojnie oddychając, co potwierdzała moja unosząca się klatka piersiowa. Sufit stał się rzeczą, która w swej prostocie i banalności, mogła czymś zachwycić. To z pewnością było lepsze niż wyglądanie zza okno, gdzie byli ludzie. Dużo ludzi, choć nie tyle co w słoneczny dzień. Dziś lało, jakby i niebo było pogrążone w żałobie wraz ze mną. Duże krople spływały po szybie. One były ... wolne, cudownie wolne.
Moje oczy znów zaszczypały, sygnalizując przypływ nowych łez. Zamknęłam je, pozwalając, aby pojedyncze wypłynęły spod moich powiek. To był mój sposób na wyrzucenie emocji. Przekręcając się na lewy bok, podkuliłam nogi. Ciche szlochanie tworzyło jakąś gorzką muzykę w akompaniamencie z ciszą towarzyszącą mi przez prawie cały czas. Cisza, która w tak krótkim czasie stała się moją przyjaciółką. Cisza, której nie musiałam nic tłumaczyć; ona wiedziała, ale i to nie dało rady mi pomóc. Nic ani nikt już nigdy tego nie zrobi. 
Nie potrafiłam powstrzymać płaczu nawet gdy otworzyły się drzwi. Ze strachu, że to może być ojciec, zaczęłam się lekko trząść. Ten odruch na myśl o nim, był niczym wyssany z mlekiem matki. Powolnie stawiane kroki były coraz bliżej mnie. Moje szlochanie stało się jeszcze głośniejsze, a oddechy nie równe i gwałtowne jakby za chwilę miało mi zabraknąć cennego powietrza. Łzy zamazywały mi obraz, ale bez większego trudu, mogłam zauważyć spodnie ciemnego koloru. Panika sparaliżowała całe moje ciało. Bałam się nawet podnieść wzrok, kiedy duża dłoń ulokowała się na moich włosach, lekko je gładząc. 
-Nie płacz, skarbie. - ten głos zdecydowanie nie należał do niego. Był zbyt miękki i pozbawiony złości.
-R-Radek. - wymamrotałam, lecz nie podniosłam głowy.
-Cii. - uciszył mnie, przyciągając nogą małe krzesełko, na które opadł. Emanująca od niego opiekuńczość pozwoliła mi się uspokoić, dziękując w duchu za takiego przyjaciela. Przestałam płakać na rzecz oglądania jego twarzy. Był zmartwiony na co wskazywała zmarszczka na jego czole i nienaturalnie zaciśnięte usta, które od czasu do czasu drżały, jakby i on chciał płakać wraz ze mną.
-Co tu robisz ?- zapytałam cicho, biorąc głębszy oddech. Po kilku minutach ciszy, mogłam się uspokoić, aby zadać mu to pytanie z niepokojem i zdenerwowaniem.
-Sąsiadka z góry powiedziała co się stało. Musiałem cię odwiedzić.
-Radek, to chyba nie jest dobry pomysł. -stwierdziłam.
-Dlaczego ? Powinienem, jako przyjaciel, być z tobą. - odparł. Posłałam mu gorzki uśmiech, podnosząc się wyżej, na poduszkę. Chłopak skorzystał z mojej nieuwagi i delikatnie złapał moją dłoń, przyglądając jej się uważnie. Opuszkiem palca przejechał po jednej bliźnie, ówcześnie odchylając od niej bandaż. Czułam się, jakbym bezpodstawnie strzeliła go w twarz, gdy tak dumał, przyglądając moje rany. Przełknęłam głośno ślinę i odwróciłam wzrok w drugą stronę. -To przez mamę ? - spytał miękko.
- Nie powinno cię to interesować. - starałam się brzmieć jak najmniej niegrzecznie, co w innym wypadku, mogłoby go zranić.
- Lily, nie każdy próbuje się zabić, ot tak.
-Radek, błagam. - jęknęłam, nadal na niego nie patrząc. Wystarczyłoby jedno spojrzenie, a mogłabym się złamać.
- Przez ojca ?
- Nie ! - krzyknęłam ze zdenerwowaniem, gwałtownie się do niego odwracając. Ta reakcja była tylko potwierdzeniem słuszności jego tezy.
- W takim razie mi powiedz. - puścił moją dłoń i zaplótł ręce na piersiach. Jego zachowanie przypomniało mi trochę bulwers czterolatka, który chce dostać kolejną zabawkę.
- To moje własne problemy.
- Jestem twoim przyjacielem.
-Wiem !
-To dlaczego do cholery nie chcesz mi nic powiedzieć, Lily ! – nie spodziewałam się takiego wybuchu. Patrzyłam na niego zdziwiona, a moje oczy lekko się zaszkliły, kiedy kłamstwo, którego się dopuściłam, wywołało lawinę wyrzutów, bombardujących moje sumienie. - Okej, nie było dobrze między nami ostatnio, ale da się to naprawić. Dlaczego zawsze odcinasz się od ludzi, kompletnie ignorując, że może oni też cię potrzebują ?!
-Radek. - rzekłam łamiącym się głosem, chcąc złapać go za rękę, lecz szybko zareagował, nie pozwalając mi na ten gest.
-Powiesz mi dlaczego ? - powtórzył, a ja dostrzegłam łzy w jego oczach. Spuściłam w dół głowę, kompletnie niezdolna, aby cokolwiek z siebie wydusić. -Lil, nie obiecuję ci, że czas ukoi ból, ale możemy przejść przez to razem. Ty i ja, bo potrzebuję cię, rozumiesz ?
To wyznanie jednocześnie mnie cieszyło i dobijało. Ja nie chciałam dłużej żyć ani niczego naprawiać. To była tylko głupia obietnica, która nie uwolni mnie od ojca. 
-J-Ja ... - zanim zdążyłam coś powiedzieć, w drzwiach, w pełnej okazałości, pojawił się ON. Ciarki przeszły mnie po ciele, widząc, jak w jednej chwili poczerwieniał ze złości, zauważając mojego przyjaciela.
-Co tu się, do cholery, dzieje ?!- ryknął, zupełnie nie zważając na innych pacjentów na tym oddziale.
Radek podskoczył na krzesełku, słysząc jego podniesiony głos; bardziej z zaskoczenia niż strachu. Posłałam mu wymowne spojrzenie, w myślach prosząc, aby jak najszybciej wyszedł i o tym zapomniał. 
- Przyszedłem odwiedzić pana córkę. - odpowiedział beztrosko, odwracając się w jego stronę.
-Czas się już skończył. - oznajmił, podchodząc do mojego łóżka.
-Rozumiem. - przytaknął, lekko kiwając głową. Zgrabnie wstał z taboretu, podsuwając go pod łóżko, gdzie było jego miejsce. Wzrokiem, którym wypalał dziurę w mojej twarz, chciał oznajmić, że chciałby się konkretnie pożegnać bez zbędnej obecności osób trzecich. Popatrzyłam na niego zrezygnowanie i, niemal niezauważalnie pokręciłam głową, żując dolną wargę. Była ona sucha, a metaliczny smak krwi dostał się, wraz ze śliną, do mojego przełyku.
-Coś jeszcze, chłopcze ? - zapytał szorstko mój ojciec, niecierpliwie wystukując rytm, czarnych lakierek, odziedziczonych po swoim ojcu. Musieli być, jak dwie krople wody, co potwierdza ten sam rozmiar stopy. Nawet nie chciałam myśleć o tym, co mogła przeżywać babcia, mieszkając pod jednym dachem z tyranem.
Radek potrząsnął głową, w geście otrzeźwienia i spojrzał bezwzruszenie na starszego od siebie mężczyznę.
-Najszczersze kondolencje. - powiedział. Jego długie rzęsy rzucały ciemny cień na śniady policzek, a z profilu wydawał się jeszcze bardziej przystojniejszy. Nie, nigdy nie myślałam o nim w taki sposób.
Ojciec pokiwał głową i włożył ręce do spodni, podchodząc do okna. Radek, korzystając z okazji, pochylił się nade mną i musnął swoimi ustami mój policzek.
-Pamiętaj o czym ci mówiłem. -uśmiechnął się delikatnie, a ja zanim się obejrzałam już go nie było. Chciałam odpowiedzieć mu coś miłego, ale gula powiększyła się w moim gardle, wiedząc, że teraz zostałam sama i sama muszę się bronić.
-Chyba cię o czymś przestrzegałem. - zaczął dziwnie spokojnie, nadal skupiając się na widoku za oknem. Moim ciałem wstrząsnął lodowaty dreszcz, więc bardziej okryłam się kołdrą, mnąc jej końce w zaciśniętych pięściach. -Żadnych kutasów przed 18-nastką, chyba, że jest nim twój bogaty klient, a tych poznasz już w piątek. - będąc w szoku, nie mogłam się wysilić nawet na ciche potwierdzenie. Nie chciałam być dziwką. To byłoby jeszcze gorsze niż pozwalanie się codziennie przez niego wykorzystywać.  -I nie próbuj znów tego robić. - odwracając się na pięcie, brodą wskazał na moje zabandażowane nadgarstki. Spuściłam głowę, nie mogąc znieść nacisku jego wzroku. Próbując powstrzymać płacz, pokiwałam lekko głową. Moje milczenie było jak zgadzanie się na wszystko, ale wewnętrznie tego nie robiłam. Do piątku zostały trzy dni, trzy pełne doby, siedemdziesiąt dwie godziny, cztery tysiące trzysta dwadzieścia minut i dwieście pięćdziesiąt dziewięć tysięcy dwieście sekund. To idealny czas, aby mu uciec. Uciec, jak zając przed lisem i schować się tak, że więcej mnie nie znajdzie. - O 16 jest pogrzeb twojej matki i mojej niewdzięcznej żony, więc radzę ci wstać i przygotować się do wyjścia. - moja złość wzięła górę. Jak on mógł załatwić to wszystko w tak szybki sposób i jeszcze mówić o niej coś złego ?! Mama była aniołem i to on jej nie doceniał. Każdego głupiego dnia starała się robić wszystko tak, jak sobie życzył; spełniała najmniejsze zachcianki i to doprowadziło ją do takiego stanu, kiedy przez codzienne obowiązki, zapominała o chwili dla siebie, aby się wyciszyć i zrelaksować. W normalnej rodzinie robiłaby to pewnie wraz z mężem po raz setny oglądając ten sam odcinek serialu „Ranczo”, a cały dom kąpałby się w jej dziewczęcym śmiechu.
-No ruszaj się ty mała s... ! -ryknął, a ja dopiero złapałam się na tym, że myśli o ukochanej rodzicielce, były przyczyną mojego chwilowego „wyłączenia się”.
- Spokojnie, proszę pana. - głos pielęgniarki spowodował, że automatycznie podniosłam głowę. Stała w progu sali z miłym uśmiechem. W tej postawie była przeciwieństwem mojego ojca, który blady niczym ściana, patrzył na kobietę, która mogłaby usłyszeć kolejne wyzwisko w moją stronę. Po którymś razie przestałam zwracać na nie uwagę. Wiedziałam, że jestem nikim i on wcale nie musiał mi tego ciągle powtarzać.
-Pani umie pukać ?
-Mam prawo tu wejść, kiedy chcę. -odpowiedziała miękko. -Lily, pozwól, że ci pomogę. -zaproponowała, podchodząc do mnie. Zdążyłam tylko pokiwać głową, a ona zdjęła ze mnie kołdrę i podała rękę, pomagając mi wstać. Nie wiedziałam, że chodzenie po tak długim odpoczynku i utracie krwi, mogło być tak okropnie trudne. Gdyby nie ramię pielęgniarki, z pewnością musiałabym się doczołgać do pobliskiej łazienki. Przebywanie w niej wcale nie uszczęśliwiało, nawet jeśli oznaczało chwilową ucieczkę od ojca. Było tu zbyt ciemno, aby poczuć tę wolność i nasycić się nią.
-Nie będę się kąpać. - oznajmiłam cicho, widząc jak kobieta odkręca kurek, a parująca woda zaczyna zapełniać dół wanny. Nie potrafiłabym zrobić tego w jej obecności, ukazując posiniaczone ciało, któro było obiektem obrzydzenia, czego smakowałam codziennie, chcąc zmyć z siebie jego brudne łapska. Nie czułam się kobietą, a zwykłym śmieciem.
-Dlaczego ? -zapytała, patrząc na mnie.
-Nie potrzebuję tego. -skłamałam. - Wystarczy, że umyję twarz i zęby.
-Lily, wiesz, że musisz dbać o higienę ? Twoje rany są głębokie i łatwo o ich zakażenie. - mówiła tonem, jakbym była co najmniej pięciolatką. Doskonale wiedziałam, co robiłam wtedy, ale znalezienie mnie przez ojca było tylko głupim błędem, o który wcześniej nie zadbałam, wybierając swój własny dom na miejsce, gdzie zasnę na wieki.
-Wiem, ale zrobię to w domu. - powiedziałam dobitnie, nachylając się nad małą umywalką. Odkręciłam wodę i złapałam jej trochę w dłonie, splecione w koszyczek, przemywając nią skórę. Powtórzyłam tę czynność jeszcze kilka razy i zakręcając kran, wyprostowałam się, niemalże od razu zauważając baczny wzrok kobiety, odbijając się w lustrze.
-Czy twój upór ma inne podłoże niż lenistwo ? -zapytała stanowczo. Czułam się, jakby przejrzała mnie nie wylot, a ja nawet nie powiedziałam jej jednego zdania o swoim życiu. Oczywiście, mogłabym to zrobić, ale nie widziałam w tym sensu. Po co rozdrapywać rany, kiedy ja już mam plan ?
-Nie. -mruknęłam cicho, bawiąc się mokrymi palcami.
-Lily, wiesz, że możesz mi powiedzieć. -odparła z wyczuwalną troską, kładąc dłoń na moim ramieniu.
-Ale tego nie chcę. Nikogo już nie potrzebuję, rozumie pani ? - zrzuciłam jej rękę i udałam się do wyjścia. Robiłam to nieumiejętnie, co mogło wydawać się śmieszne dla ludzi, których mijałam po drodze. Pierwszy raz w życiu nie żałowałam, że zareagowałam tak szybko i ze złością. Miałam dość wszystkich ludzi i ich pocieszających uśmieszków i słówek, kiedy tak naprawdę gówno wiedzą na temat tak trudnego życia i nie kończącego się bólu.

***

Idź do swojego pokoju. Nie chcę cię dziś już oglądać”- te słowa przewijały się przez moje myśli, kiedy od dwóch godzin bezczynnie leżałam na niewygodnym łóżku.
Po wyjściu ze szpitala, od razu odbył się pogrzeb mamy. Znałam ojca bardzo dobrze, ale nigdy nie podejrzewałam, że może zrobić ceremonię tylko dla kilku znajomych i ciągle poganiając księdza. Wiele razy patrzyłam na niego, próbując dostrzec smutek, który powinien odczuwać po stracie żony. Przepraszam, on nie jest normalnym obywatelem. Przeliczyłam się myśląc, że ta tragedia może coś w nim zmienić; na lepsze.
Mijały kolejne minuty, a słońce schowało się za horyzontem, tworząc pomarańczową poświatę. Ostatni raz spoglądając w okno, zmusiłam się by wstać z łóżka. Nadal odczuwałam ból mięśni, ale to w żaden możliwy sposób nie mogło mnie odwlec od tego, co chciałam zrobić.
Z lekkim optymizmem, majaczącym się w mojej nic nie wartej duszy, podeszłam do szafy, a gdy ją otworzyłam, lekko zaskrzypiała. Skrzywiłam się, w myślach przeklinając swoją istotę. Jeśli teraz dałabym się zdemaskować ...
Szybko odrzuciłam te myśli. „Nie mogę być tchórzem. Nie teraz!”-powtarzałam bezgłośnie.
Chwyciłam za walizkę i rozpinając jej przegrody, rozłożyłam na babcinym dywanie, w okropne roślinne wzory. Podeszłam do komody i wyciągałam ubrania z wszystkich, czterech szuflad, by umieścić je w walizce. Uwinęłam się z tym dość szybko, zważając że nie miałam ich wiele. Większość była za mała lub zbyt dziecinna.
Kiedy zostało odrobinę miejsca, za czarną siateczkę włożyłam dezodorant oraz kilka bransoletek, które dostałam od babci na urodziny. Dogrzebując się do swojego zeszytu, którego treść stanowiły moje przemyślenia, usiadłam na krańcu łóżka, odnajdując na biurku długopis, jednocześnie znajdując pustą stronę.

„Drogi pamiętniku!
Zdecydowałam już co chcę zrobić i choć wiem, jak bardzo zranię swoich przyjaciół,
wiem, że muszę uciec. 
Uciec, by zmienić swoje życie. ”


------------------------------------------------
Jest i trójka. 
Myślę, że ten rozdział jest chyba najlepszym do tej pory, ale to Wy to ocenicie. :D 
Ahaaa ... 
Jakby ktoś chciał wiedzieć, to te teksty na początku rozdziału dodaję, ponieważ do niego pasują
(bądź i nie xd), albo należą one do piosenki, której słucham w trakcie pisania ;) 
To taka ciekawostka :P
Pozdrawiam, Alex :*

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział.Mam nadzieję,że w następnych będzie więcej Marco.Pozdrawiam i nie mogę doczekać się kolejnego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A juz myślałam że ojcu Lily na prawdę jest jej szkoda :(
    Czekam na Marco
    Życzę Ci weny i zapraszam do mnie lilikuba.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń